Chciałam opowiedzieć nie tyle o dzieciach, co o pięknych ludziach, którzy mają tak silne marzenia, że pozwalają im one przechodzić takie „granice”, które wydawałyby są granicami nie do przejścia.
Jest to pomysł z życia. Zazwyczaj piszę scenariusze oparte na jakiejś prawdziwej historii. Informacje na jej temat zwykle są bardzo skąpe. Tym razem o historii dowiedziałam się od znajomej, która usłyszała w radiu audycję o dwóch rosyjskich chłopcach, którzy przekroczyli granicę rosyjsko-polską. Udało im się to mimo tego, że jest ona bardzo dobrze strzeżona. Przyszli do najbliższego miasteczka na policję mówiąc, że chcą tutaj zostać. W radiu odbyło się głosowanie. Słuchacze mogli dzwonić i mówić, czy chłopców należałoby odesłać, czy powinni zostać. Głosy się rozłożyły 50 było „za” 50 „przeciw”. Kiedy usłyszałam, że połowa słuchaczy była zdania, że chłopców należy odesłać, to się zdenerwowałam, no i postanowiłam napisać scenariusz. I tak powstał film.
— Co w filmie „Jutro będzie lepiej” jest istotne: historia chłopców przekraczających nielegalnie granicę czy nadzieja dzieci na lepsze życie?
Polska, Rosja i granica to są absolutne „dekoracje”, potrzebne do opowiedzenia historii i tak naprawdę jest to nieważne, jak się te kraje nazywają. Chciałam opowiedzieć nie tyle o dzieciach, co o pięknych ludziach, którzy mają tak silne marzenia, że pozwalają im one przechodzić takie „granice”, które wydawałyby są granicami nie do przejścia. Mimo, że nie jest im najlepiej w życiu to się nie poddają, nie tkwią w tym, lecz szukają swojej drogi do lepszego życia. Ten film to nie ponura historia o biednych chłopcach, tylko o takich chłopcach, którzy chwytają życie w swoje ręce.
— W filmie gra trzech chłopców: 6-letni Oleg, 11-letni Jewgienij, 12-letni Akhmed. Czy trudno było znaleźć odtwórców głównych ról?
Wiadomo było, że musimy szukać dzieci, które znają świetnie język rosyjski. Z dorosłymi odtwórcami było podobnie. Pannę młodą zagrała Ukrainka, a staruszka — mężczyzna, który zna rosyjski z czasów jeszcze przedwojennych. Znaleźliśmy go na wschodnich terenach polskich. Dzieci szukaliśmy bardzo długo. Najpierw w Polsce, tu znaleźliśmy najstarszego z chłopców, który jest Czeczenem, a dwóch mniejszych, którzy i w scenariuszu i w życiu są braćmi, znaleźliśmy w Dniepropietrowsku na Ukrainie, gdzie mieszkają z rodzicami. Mój asystent jakimś cudem wyłowił ich, przez zupełny przypadek, na jednym z miejskich podwórek. Intuicja podpowiedziała nam, że to oni. Nie było czasu, żeby zrobić prawdziwe próby przed kamerą. W związku z tym istniało ogromne ryzyko. Pierwszy dzień zdjęć poszedł „do kosza”. Ekipa zastanawiała się na kogo zamienić najmłodszego chłopca. Ale ja się uparłam i tak zostało. Tylko dwie czy trzy sceny były improwizowane, ale cała reszta jest absolutnie przez nich zagrana. Robiliśmy wszystko, żeby byli tacy, jak postaci w scenariuszu. Chłopcy nie przeżywali granej historii, ponieważ starałam się do tego nie dopuścić. Mieli mieć frajdę z tego, że grają przed kamerą. Praca w filmie spodobała im się, rozstaliśmy się w wielkiej przyjaźni. Teraz jeżdżą z nami na festiwale.
— Podczas kręcenia filmu przywiązuje Pani dużą rolę do zdjęć. Autorem zdjęć jest Arthur Reinhart. Jak było tym razem? Staram się zawsze, żeby obraz z historią współgrały ze sobą. Zdjęcia były kręcone w północno-wschodniej Polsce począwszy od okolic Białegostoku, przez Puńsk, a także rejon bliski Wiżajnom i Żytkiejmom, przy granicy z Rosją. Sceny na dworcu kolejowym kręciliśmy w Aleksandrowie Kujawskim, kilka scen zrealizowaliśmy w Toruniu, ani jedno ujęcie nie zostało zrobione w Rosji.
— Jak zareagowali rosyjscy widzowie po obejrzeniu filmu w Petersburgu?
Szczerze mówiąc myślałam, że będą mieli większe pretensje do mnie o to, że pokazuję historię bezdomnych rosyjskich chłopców. Właściwie tylko jedna osoba zapytała, dlaczego tak się stało. Pozostali odczytali ten film tak, jak o tym mogłam marzyć, o „stopień wyżej”, dostrzegli nie tylko bezpośrednią historię, którą w filmie opowiadamy, ale i tę bardziej uniwersalną opowieść o nadziei.
— Jaki wpływ miały na Pani pracę i stosunek do kultury rosyjskiej studia w Moskwie?
Zawsze ciągnęło mnie w tą stronę. Moja babcia mówiła świetnie po rosyjsku i opowiadała mi bajki po rosyjsku. Chodziłam do liceum z rozszerzonym językiem rosyjskim. Lubię rosyjski film i literaturę i zawsze uważałam, że rosyjski jest najpiękniejszym i najbogatszym językiem świata. Od kiedy pamiętam chciałam się do tej kultury zbliżyć. W czasach Związku Radzieckiego także nie było to popularne i wielu kolegów dziwnie na mnie patrzyło. Ale udało mi się dostać do Wszechrosyjskiego Państwowego Instytutu Kinomatografii (Всероссийский государственный институт кинематографии имени С.А.Герасимова), na kursMarlena Martynowicza Chucyjewa. Spędziłam w Moskwie świetne półtora roku, gdzie się nauczyłam pracy z aktorem. Od zawsze marzyłam, aby zrobić film po rosyjsku. Jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się z tym marzeniem zmierzyć.
— Jakie wrażenie robi na Pani współczesny Petersburg?
Nie jestem tu po raz pierwszy. Klimat Petersburga jest niesamowity. Zazdroszczę wszystkim tym, którzy mogą tu mieszkać i podziwiać te wszystkie piękne budynki.
— Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Beata Zielewska-Rudnicka
Foto W. Szraga