Tej jesieni na scenie Teatru Lensowieta odbyła się premiera – polski reżyser Andrzej Bubień wystawił sztukę „W promieniach”, która odsłania wewnętrzny świat bodaj najsłynniejszej noblistki. Wraz z ekipą producencką i dwiema aktorkami, Laurą Pitskhelaurii Walentyną Sizonenko, reżyserowi udało się odtworzyć na scenie teatralnej życie wielkiej naukowczyni – od młodości po jej ostatnie dni.
Bohaterką tego monodramu jest oczywiście Maria Skłodowska-Curie. Jej zasługi dla nauki można wyliczać bez końca. Jednak sama Maria raczej nie doceniłaby takiej pochwały. Dlaczego można sobie pozwolić na taki wniosek? Bo w tym przedstawieniu słyszymy jej własny głos: wspomnienia, chwilowe myśli, plany na przyszłość – ale ani odrobiny próżności, ani odrobiny dumy.
Maria Curie nakreśliła swoim życiem pewną linię łączącą trzy punkty na mapie: Rosję, Polskę i Francję. Dlatego szczególnie cieszy fakt, że premiera spektaklu zbiega się w czasie z 10. rocznicą powstania Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia i została zrealizowany we współpracy z Fundacją „Plac Teatralny”. 6 listopada na premierze przedstawiciele Centrum i Fundacji, a także dyrektor artystyczna Teatru Lensowieta, aktorka Larisa Luppian, podkreślili wagę dialogu kultur, za którego swoisty symbol również może być uznana Maria Skłodowska-Curie.
Tak więc Maria. Jest utalentowanym fizykiem i chemikiem. Pierwsza kobieta wykładowczyni na Sorbonie. Pierwsza kobieta członkini Paryskiej Akademii Medycznej. Wreszcie – laureatka Nagrody Nobla. O jej karierze naukowej można napisać fascynujący dramat – ale sztuka Artura Pałygi (przekład Anastasiji Wiekszyny) nie tylko o tym. Jest tu fabuła, oczywiście. Ale w istocie ten spektakl opowiada o Marii jako osobie, jako kobiecie, jako grzesznicy – ten szereg może być kontynuowany dość długo.
Ogólnie rzecz biorąc, humanizacja niemal mitologicznych postaci historycznych jest charakterystyczną cechą naszego stulecia. Niejednokrotnie w kinie, teatrze i literaturze spotykaliśmy się z próbami zrzucenia tych idoli z nieba na ziemię, rozproszenia nagromadzonej aury wielkości i rozłożenia ich gwiezdnego życia na części. Jeśli jednak mamy ujawnić nieznaną stronę osobowości sławnego naukowca, to niech to będzie jego własny głos. Rzeczywiście, jest to nawet całkiem bezpieczne: zawsze można odeprzeć krytykę mówiąc: „Przecież tego nie wymyśliłem, sama to napisała!”
To jest właśnie metoda, którą wybrał najpierw dramaturg, a następnie podchwycił reżyser – oddając głos samej Marii Curie, czyli jej dziennikom i listom. Pisała do męża i partnera Pierre’a, do swoich ukochanych córek, a także do siebie. Przedmiotem jej refleksji jest ogólnie całe jej życie. Ton skierowanych do siebie samej wersów jest niezwykle szczery, często konfesyjny, co zapewne lekko zdziwiłoby samą Marię, zagorzałą ateistkę. To gęsty i emocjonalny monolog, który przerodził się w poruszający monodram. Tym bardziej oczywista jest decyzja o wystawieniu sztuki w małej sali: aktorka znajduje się w minimalnej odległości od widza, mówi również do niego, nie tylko do siebie.
Na scenie są drzwi i krzesła. Scenografia jest minimalistyczna. Ten minimalizm uzupełniają jedynie mgliste projekcje, które ukazują widzowi albo negatyw portretu Curie, albo obliczenia i równania reakcji jądrowych. Jednak równie dobrze scena mogła zostać pusta. Głównym instrumentem aktorki jest jej głos. Przenikliwe krzyki, twarde nuty, srogi szept. Wydaje się, że to nie jest dokładnie to, czego byśmy oczekiwali, ale większość spektaklu to gęsty tekst wewnętrznego dialogu Marii, a główną emocją, której doświadcza, jest pasja.
Oto tylko jeden epizod. Maria biega od jednego kotła do drugiego w lichej szopie na zapleczu instytutu. Wewnątrz znajduje się przerażający radioaktywny wywar. Paryż w strugach deszczu. Tutaj Maria jest wiedźmą, miesza swoją straszną miksturę, odkrywając, według jej słów, to co nie istnieje. Dostajesz gęsiej skórki, gdy słyszysz jej słowa, że najwyraźniej odkrywa coś, co nie może istnieć. Jest tu wszystko: jej wieczna niewiara w Boga, odwoływanie się do Fausta (co byłoby zupełnie nieprzystojne, gdyby sama Maria nie nazywała siebie Faustyną!), absolutnie piekielna atmosfera narodzin nowych pierwiastków chemicznych. I oczywiście fanatyzm i oddanie nauce. Nie ma sensu pokazywanie w sztuce jej słynnych oparzeń: pełne pasji rzucanie się po zaimprowizowanym laboratorium mówi znacznie więcej o człowieku.
Maria Curie w sztuce „W promieniach” jest postacią prawdziwie kosmiczną. Jest genialną naukowczynią, która odkryła nieznane wcześniej pierwiastki, rad i polon. Jest także namiętnie kochającą swojego męża, również naukowca i wiernego partnera, kobietą. (Po tragicznej śmierci Pierre’a Maria zobaczy swojego zmarłego męża w oczach kochanka…) Jest surową, a nawet despotyczną matką bezgranicznie oddaną dzieciom. Życie połączyło wszystkie te postacie w jednej osobie, a Andrzej Bubień w jednej aktorce. Dwugodzinny spektakl odsłania kurtynę skrywającą nieznaną stronę osobowości Marie Curie. Jest to utwór o sprzecznościach łamiących serce osoby, o której w suchym encyklopedycznym wpisie przeczytamy jako o założycielce radiologii w nauce i medycynie.
Czy wiemy coś o Marii Skłodowskiej-Curie jako osobie? Teraz zdecydowanie tak. Po spektaklu nie sposób zapomnieć, że innego tytana, Alberta Einsteina, stać było na wypowiedzenie paskudnych rzeczy w stylu „taka inteligentna, a taka brzydka” (a tu chodzi o naszą bohaterkę!). Nie zapomina się też o tym, że Maria kategorycznie nie chciała posyłać córek do szkoły i na co dzień sama zajmowała się ich edukacją, po jednym przedmiocie dziennie. A histeryczny krzyk nienawiści do imperialnej Rosji, która nie pozwoliła Curie zostać naukowcem, mało kogo pozostawi obojętnym. Tu i tam rozrzucone są w spektaklu znaki tamtych czasów. Epoka jest skomplikowana i pełna sprzeczności, tak jak nasza bohaterka, ale taka jest też skala jej osobowości: jej odwaga, jej siła, jej pasja.
Maria niejednokrotnie podczas spektaklu powtórzy, że służy społeczeństwu, idei, nauce. Tu widać niewspółmierność jej wielkości i jej skromności. Ale ta skromność jest niezwykle ważna dla zrozumienia Curie. W promieniach światowej sławy, czy w promieniach radu i polonu, czy w promieniach gorącego piekła, w którym się umieściła, Maria Skłodowska-Curie pozostała wierna najwyższemu, pozaziemskiemu celowi. Zależało jej na tym, aby ten cel nie był przyziemny, małostkowy czy merkantylny. Maria była pewna: cierpienie i ból nie oddalają od nas szczęścia, zdają się z nim współistnieć, dlatego w tej krótkiej chwili, która jest nam dana na tej ziemi, musimy przynosić ludziom korzyść, nie trwoniąc sił na samouwielbienie. Ta formuła mówi więcej o osobie, którą była Maria Curie, niż jakiekolwiek równanie.
Maksim Wolchin
Tłumaczenie z j. rosyjskiego: Stanisław Karpionok
Kolejne spektakle odbędą się 14 i 15 grudnia, 4 i 9 stycznia, 25 lutego na Małej scenie Teatru Lensowieta. Bilety można kupić na stronie teatru.
Foto: Teatr Lensowieta, Nadieżda Szczegłowa
Projekt „Polskie życie teatralne w mieście nad Newą” finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2021 za pośrednictwem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.