Ta siedziała przy wielkim stole, w oknie i wyglądała na zewnątrz. Był koniec lata, może początek jesieni. Dwadzieścia parę stopni, ale wieczory były już chłodne. A zieleń roślin stała się jakaś przytłumiona i daleko jej było do zieleni sprzed dwóch tygodni. Ta siedziała w oknie i wyglądała na zewnątrz. W głębi ogrody, Tamta stała na czubkach palców i rozwieszała pranie. Od kilku tygodni już tylko Tamta mogła rozwieszać i ściągać pranie. Dla Tej trzymanie rąk w górze było już zbyt dużym obciążeniem. Tamta spojrzała w okno. Zachodzące promienie słońca skrzętnie ukryły załzawiony wzrok Tej przed Tamtą.
Ta siedziała przy wielki stole, w oknie i pracowała. Ten stół był jednocześnie kuchnią, jadalnią i pracownią obu kobiet. Ta siedziała przy wielkim stole i niezdarnie kroiła warzywa na nadzienie do naleśników. Naleśniki zawsze były ich kością niezgody. Ta jadała tylko nieduże placuszki, za to bardzo puszyste i grubiutkie. Tamta zajadała się cienkimi jak papier i większymi od obiadowego talerza. Jeden talerz pełen był papirusów, drugi pełen był małych racuszków. Tylko farsz uwielbiały ten sam. Ale z każdym miesiącem kawałki warzyw stawały się coraz większe, a drobnych skaleczeń na dłoniach Tej wciąż przybywało. Tamta siedziała przy wielkim stole, z dala od okna i pracowała zanurzona w ekranie komputera. Z każdym miesiącem brała coraz bardziej ambitne teksty i z powodzeniem je redagowała. Nie proponowała, że pomoże w przyrządzeniu posiłku. Nie podnosiła noża, który spadł dwunasty raz od śniadania. Nie podawała warzyw i kolejnych składników. Utkwiła wzrok w monitorze. A niebieskawa łuna monitora skrzętnie ukryły załzawiony wzrok Tamtej przed Tą.
Nie były parą, choć tak je postrzegano. Dwie kobiety tuż po trzydziestce nie powinny mieszkać same, w wielkim starym domu, z ogrodem, na obrzeżach miasta. Obie pracujące. Ale w domu. Jedna redagująco-pisząca, druga pisząco-ilustrująca. Intelektualistki, psia ich mać. Wykształcone, ambitne. Nigdy nie wychodziły, nie zapraszały znajomych. Nie randkowały. Sąsiedzi mieli pole do popisu. Nic dziwnego, że po kilku tygodniach od wprowadzenia się do Tamtej do Tej okrzyknięto je parą. A sąsiadka z narożnika widziała nawet, jak się przytulały! Tej, nie chciało się prostować. Tamta po prostu się tym nie przejmowała. Ba! Przez kilka pierwszych tygodni uważano je za siostry. Ta miała młodszą siostrę, również blondynkę. Potem jakoś się rozniosło, że studiowały razem i tak się poznały. A sąsiadka z narożnika twierdziła, że znają się jeszcze ze szkoły! Ale zapomniała, z której.
Ta bardzo długo mieszkała sama w tym wielkim domu z ogrodem. Kiedyś nawet odwiedzali ją goście. Głównie Tamta przyjeżdżała. Parę innych kobiet w ich wieku. Jedna sporo młodsza. Siostra. Potem Tamta przyjeżdżała codziennie. Czasem zostawała na noc. Czasem przyjeżdżała w środku nocy i zostawała na kilka dni. Czasem przyjeżdżała pięć minut po chwili, w której ambulans zabrał Tą. To właśnie tej nocy, gdy ambulans odjechał z piskiem opon, gdy Tamta dopiero wysiadała z zdezelowanego samochodu podjęła decyzję. Rano, Ta zamieszkała u Tej. Aby zawsze być przed ambulansem.
Ta siedziała przy wielkim stole, w oknie i pracowała. Ilustrowała starą baśń z końca ubiegłego wieku. Zakochana w swojej własnej miękkiej kresce wybierała najmniej ważne postaci i nadawała im wygląd oraz dodatkowe cechy osobowości. Ożywiała i katalogowała. Brudna po same łokcie od farb, kredy, tuszu i pasteli. Tamta siedziała w wielkim ogrodzie otoczona drzewami starszymi od niej samej i czesała psa. Była zbyt podenerwowana, aby skupić się na pracy. Cały dzień wszystko leciało jej z rąk, nie wyłapywała nawet najbardziej drażniących i rażących błędów w najprostszych tekstach. Dziś był jej wielki wieczór.
Ta siedziała przy wielkim stole, w oknie i pracowała. Właśnie kończyła dialogi swojego najnowszego opowiadania. Oderwała wzrok od monitora aby spojrzeć w głąb domu. Na środku holu stała Tamta w czerwonej sukience i szalu, który Ta podarowała jej wiele lat temu. Dziś był jej wielki wieczór. Cały dzień wszystko leciało jej z rąk, popełniała nawet najbardziej drażniące i rażące błędy w najprostszych tekstach. Dziś był ten gorszy dzień, gdy kule nie wystarczały i Ta musiała poruszać się na wózku.
„To dziś. Dziś jest mój wielki dzień” „Domyśliłam się. Wiem.” „Wychodzę.” „Wiem.” „Nie czekaj na mnie z kolacją. Ze śniadaniem raczej też nie.” „Domyślam się.” „Wychodzę.” „Wiem.”
Ta siedziała przy wielkim stole, w oknie i nie pracowała. Rozmyślała. Od czterech lat mieszkają razem. Żadna z nich nie założyła rodziny, z wyboru. Były we dwie i tylko we dwie. Tak bardzo niepodobne do siebie. Szarooka blondynka i brązowooka brunetka. Blada i śniada. Z piegami i bez. Tak bardzo do siebie podobne. Zakochane w literaturze i fotografii. Nie lubiące ludzi, wielbiące samotność. Intelektualistki, ambitne i wytrwałe. Oddane sobie nawzajem całym sercem. Ta nie czekała z kolacją. Nie zamierzała czekać ze śniadaniem. Podjęła decyzję. To dziś postanowiła umrzeć. Mają ponad trzydzieści lat. Jedna z nich musi wreszcie zacząć żyć. Mają ponad trzydzieści lat. Jedna z nich musi wreszcie przestać żyć. Tamta nie wróci na noc. Poszła na kawę z tym zabawnym pisarzem. Kto pija kawę o dwudziestej trzydzieści? Ta nie miała nic przeciwko temu. Pisał dobre książki. Potrzebował ilustracji i redakcji. Nic dziwnego, że trafił pod ten adres. Poznali się w normalnej sytuacji. On był normalny. Tamta była normalna. Czas na normalne zakończenie tej historii. To dziś postanowiła umrzeć.
Ta siedziała przy wielkim stole, w oknie i pracowała. Wymyślała kolejne historię, opowiadanie, baśnie i fabuły całych powieści. Wszystko notowała. Każdy pomysł, każdy koncept. Pisała czym prędzej, jak najwięcej. Nie sypiała, pisała, ilustrowała tworzyła. Jakby ścigała się z czasem. Potem przyrządzała naleśniki. Cienkie jak papier i większe od talerza obiadowego. Nie miała już siły przyrządzać dwóch rodzajów naleśników, więc jadła te, których nie znosiła. Jadła te, które uwielbiała Tamta. Tamta siedziała przy wielkim stole, z dala od okna i przełykała naleśniki cienkie jak papier doprawione solą z jej własnych łez. Patrzyła na Tą, gdy rzucała się w wir pracy i tworzyła kolejne słodko-gorzkie historie. Patrzyła na drżące dłonie, pochyloną sylwetkę, ziemistą cerę. Patrzyła na setki niedokończonych ilustracji, tysiące bohaterów budzonych do życia i uśmiercanych jednego poranka. I przełykała naleśniki cienkie jak papier doprawione solą z jej własnych łez.
*
Dwadzieścia jeden miesięcy później Tamta stoi nad grobem. Marmurową płytę położyli dopiero przed tygodniem. Czysta i niezroszona łzami. Patrzy na grawerowane cyfry i liczby, obracając w palcach pierścionek z brylantem. Niedużym, klasycznym. Ale nie sposób pomylić go z żadnym innym pierścionkiem. Z daleka emanuje od niego blask obietnicy i nadziei. Od Tamtej też odbija się blask radości i szczęścia. Gdy Tamta otrzymała pierścionek była szczerze zaskoczona. Wróciła do ich wspólnego domu. Zalewała się łzami szczęścia i radości. Nic nie powiedziała tylko wyciągnęła przed siebie dłoń. Ta spojrzała na nią smutnym wzrokiem. „Wiedziałaś?” „Domyśliłam się.” Nie rozmawiały więcej tego dnia. Ani następnego. W następnym tygodniu Ta odebrała wyniki najnowszych badań. Prościutko z kliniki. Wróciła do ich wspólnego domu. Zalewała się łzami smutku i pożegnania. Nic nie powiedziała tylko wyciągała przed siebie dłoń. Tamta spojrzała na nią smutnym wzrokiem. „Wiedziałaś?” „Domyśliłam się.”
Magdalena Piasecka