Z całą pewnością – Geniusz z Poznania. Polski. Co prawda, po upływie lat, słuchając wypowiedzi moich wnucząt i przedstawicieli „Nowej Fali” poetyckiej nad Wartą, jest on mniej czytelny dla młodego pokolenia poznańskich Pegazów. Znają poetę już przede wszystkim jako tłumacza i bohatera morałowego dzieła na budynku Collegium Novum.
Opowiedziałam dzisiaj wnukowi Milanowi przy okazji Dnia Urodzin, przypadającego akurat na dzień 11 Listopada i Dzień św. Marcina, i w przededniu Dnia Urodzin S. Barańczaka, że miałam szczęście znać Stanisława. Nie chciał mi uwierzyć. Przecież to lata 70. XX wieku! To tak, jakbym znała Adama Mickiewicza! Może i jest w tym trochę prawdy; studiowałam na uczelni noszącej jego imię, długie lata odnajdywałam jego ślady i byłam jedną z pomysłodawczyń budowy pomnika (jedynego w Rosji) wieszcza narodowego w Sankt Petersburgu.
Stanisław Barańczak?! Chodziliśmy po tych samych schodach w Collegium Philosophicum na Matejki, jeździliśmy na zajęcia tymi samymi tramwajami, namawialiśmy wykładowców na kawowe zajęcia w niedalekiej restauracji. Ale chodzenie chodzeniu nie równe. Chodzeniu Stanisława zawsze towarzyszyła aureola zainteresowania i komentarzy:
„Patrz, patrz, to On!” Kim był On? Dowiedziałam się o tym na burzliwym zebraniu POP (podstawowa organizacja partyjna) Wydziału Filologicznego UAM, właśnie na Matejki (jesień, 1967). Wypełniona po brzegi sala: krążące listy i liściki. Podpierane ściany. Nerwy organizatorów i sekretarzy.
Początek – nuda. Sprawozdania, procenty, niezrozumiałe wyjaśnianie spraw towarzyskich i partyjnych. Doszło do przyjęcia nowych członków PZPR. Pierwsze dwie kandydatury poszły gładko. Zacięło się przy Stanisławie. Najpierw były ogólniki (zdolny, patriota, wizytówka Wydziału). Naraz pękła tama – zaczęto zadawać zaangażowane pytania, a i każdy z profesorów miał coś, z obowiązku, do powiedzenia. Kilkoosobowa grupa studentów pierwszoroczniaków (w tym ja), siedząca na tzw. Kamczatce, początkowo nie wiedziała o co chodzi. Po chwili zaczęliśmy trzymać kciuki za Stanisława. Na przekór „reżyserom”. Odpowiadał logicznie i mądrze. Był już na drugim roku polonistyki. I nie bał się! Kierownictwu Wydziału bardzo zależało, by Stanisław był członkiem PZPR. No i został, przy kilku głosach „przeciw” i kilku „wstrzymujących się”.
Marzec 1968. Tłumy studenckie na placu Adama Mickiewicza. Milicja. Pałowanie. Szczególnie tych z parzenicami. Uciekaliśmy w stronę akademika im. Hanki Sawickiej na ulicy Stalingradzkiej.
Często jestem przy pomniku Adama Mickiewicza. Oglądam mural Stanisława Barańczaka. W Bibliotece Uniwersyteckiej na Ratajczaka nadal chodzę po schodach i posadzkach, pamiętających czasy pokolenia ’68. Zatrzymuję się przy stole, w pobliżu okna, gdzie nieraz siedział Stanisław ze swoją przyszłą i wierną małżonką Anną. Jestem pewna, że nie tylko one zachowały pamięć o wybitnym polskim poecie – mieszkańcu Poznania z nimbem geniusza narodowego.
Teresa Konopielko
13 listopada 2020, Poznań
Zdjęcie w tle: Janina Barańczak / Fotonova