Mój magiczny Petersburg


Moja przygoda z Petersburgiem zaczęła się w styczniu 1996. Namówieni przez poznańskie rusycystki (Teresę Konopielko i Grażynę Waliszewską) polecieliśmy we trójkę, aby tworzyć Radę Języka Polskiego dla Północnozachodniej Rosji. Dokładniej chodziło o Petersburski Okręg Konsularny. W Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej pracowicie obradowaliśmy nad założeniami projektu. Natomiast syn Mikołaj w towarzystwie miejscowych polskich młodych ludzi poszedł na wycieczkę. Po powrocie pytamy: – No i jak ten Petersburg wygląda? – Coś jak Wenecja, coś jak Paryż, ale lepszy od jednego i drugiego. Tylko te niezrozumiałe napisy z bukwami. Jak na szesnastoletniego Polaka z Polski, który wcześniej widział Wenecję i Paryż diagnoza nieco zaskakująca. Ale potem stopniowo przekonywaliśmy się – razem i osobno – że wyjątkowo trafna.
Zatem najpierw miasto nad Newą z Newskim Prospektem i miejscami magicznymi. Ermitaż z 24-kilometrową trasą zwiedzania i najważniejszymi dziełami światowej plastyki. Chodzimy z Natalią Papczyńską, byłą szefową Działu Udostępniania, która o Ermitażu wie wszystko i jeszcze o wiele więcej. W Ermitażu także sala koncertowa, w której podczas kolejnej wizyty w magicznym mieście uczestniczymy w koncercie kończącym festiwal twórczości F. Chopina.
Zespół Pałacowy Smolny, gdzie ma początek najpierw Rosja Sowiecka, a potem Związek Radziecki. W cerkwi w tym zespole – przemienionej w salę muzealną – oglądamy wystawę z okazji stulecia rosyjskiej poczty. Na wystawie jest mapa pokazująca trasy, którymi po Imperium Rosyjskim kursowały pocztowe dyliżanse. Jedna (tylko jedna!) trasa wiedzie także do Kalisza przez Warszawę.
Petersburg to miasto nad magiczną rzeką – Newą wraz z Mojką, Fontanką, Kanałem Gribojedowa. Ona wraz z Fontanką, Mojką, Kanałem Gribojedowa stanowi główną oś miasta i ona wyznacza jego kręgosłup. A nad Newą zwodzone mosty, które są podnoszone na kilka godzin po północy, aby przepuścić statki idące z Zatoki Fińskiej do Ładogi. Jezioro to też ma magiczną historię z czasów blokady Leningradu w czasie II wojny światowej jako lodowa droga, którą można było wspierać głodujących mieszkańców miasta. Tłumy przychodzą oglądać ten jedyny w swoim rodzaju spektakl unoszonych potężnych mostów. A jeden z nich został zbudowany przez Stanisława Kierbedzia, tego samego, który później postawił pierwszy żelazny most na Wiśle w Warszawie.
Newski Prospekt, zadziwiająco szeroko zaplanowany jeszcze w czasach Piotra, z wiecznym niekończącym się potokiem aut (kiedyś pewnie dorożek). Tu można doświadczyć ulicznych probek (czyli naszych korków), przy których nasze polskie są maleńkie. Przy Newskim Gościnny Dwor z ponad dwustu sklepami i z cenami, które po przeliczeniu na dolary zapierają dech w piersi. Tu się ubiera bogata Rosja. Także przy Newskim imponujące kamienice, sklepy (m.in. Braci Jelisiejewów), pałace, a wśród nich Biełosielskich – Biełozierskich, w którym odbywa się galowym koncert kończącym tydzień kultury polskiej w Petersburgu. Sala z siedmiuset miejscami siedzącymi wypełniona po brzegi; pewnie drugie tyle osób stojących.

Невский
Newski to także kościół św. Katarzyny, czyli polski kościół, w którym jest dzisiaj pusta krypta, miejsce pierwszego pochówku Stanisława Augusta. Poza Newskim są w Petersburgu jeszcze kilka katolickich kościołów, w tym św. Stanisława, odzyskany od fabryki wyrobów skórzanych, odbudowany i konsekrowany, z moim udziałem w delegacji z polskiego Konsulatu.
A propos Konsulatu Rzeczypospolitej Polskiej. To także magiczna kamienica przy ulicy 5 Sowieckiej. Nie chodzi tu o jej zabytkowy charakter, lecz o to, że i ona jest od wielu lat centrum polskości, roztaczającym opiekę nad polską szkołą im. A Mickiewicza, nad folklorystycznym dziecięcym zespołem Gaik, nad Polskim Domem, nad wszystkimi Polakami, którzy w tym mieście są na stałe lub do niego przyjeżdżają. Mieszkanie w pokojach gościnnych konsulatu to swoista, także magiczna, przygoda.
Petersburg to oczywiście miasto niezliczonych cerkwi, soborów i monastyrów. Jednego roku jesteśmy w Petersburgu w czasie prawosławnej Wielkanocy i wędrujemy w bardzo chłodną kwietniową noc po tych świątyniach, by uczestniczyć w liturgii całonocnego czuwania przed Zmartwychwstaniem. Oczywiście Sobór Isakijewskij (św. Izaaka), św. Mikołaja, Aleksandra Newskiego, Matki Boskiej Kazańskiej. Ten ostatni architektonicznie dziwny jak na cerkiew prawosławną, bo z placem otoczonym kolumnadą jako żywo przypominającą kolumnadę Berniniego z Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Magiczna wielka noc czuwania i zmartwychwstania, która przywołuje wspomnienia lekturowe z powieści Lwa Tołstoja.

img
I jeszcze tylko kilkakrotne wizyty w petersburskich teatrach. W jednym z nich oglądamy m.in. Damy i huzary A. Fredry. Ale magicznym miejscem jest Teatr Maryjski, dawniej Kirowa ze sławnym baletem i równie sławną orkiestrą operową, w którym bywamy wielokrotnie. Wiele lat później nasze porównanie z mediolańską La Scalą okazuje się zasadne, może nawet z przewagą Maryjskiego. Czasem siedzimy na trzecim balkonie, ale czasem w carskiej loży (centralnej na I balkonie) z szampanem w przerwie. Nie czujemy się carsko, ale magicznie na pewno.
Nie sposób uporządkować tych wszystkich miejsc, widoków, pejzaży, budowli, przeżyć i wrażeń. Pod zamkniętymi powiekami kłębi się tłum. Więc tylko te najwyraziściej zapisane w osobistej, intymnej, magicznej pamięci o magicznym mieście.
Petersburg to także jego mieszkańcy. Ludzie twardzi, dumni (nie zdarzyło mi się spotkać żebrzących na ulicach), a przy tym niezwykle przyjaźni, życzliwi, przywiązani do swojego miasta i swojej historii. Kiedyś w mroźny dzień podchodzimy do okutanej ciepło babuszki i prosimy o lody (jada się je także na ulicach niezależnie od pory roku). Ale nie chcemy „europejskich”. – Dajcie nam takie miejscowe, rosyjskie, tradycyjne. Babuszka uśmiecha się życzliwie i podaje nam kostkę na patyku: – Weźcie te; one w Leningradzie zawsze były. I ten Leningrad brzmi w jej ustach jakoś niezwykle słodko, bo to wspomnienie miasta jej młodości. To nie ona zmieniała nazwy jej ukochanego miejsca na świecie.
Leningrad to wspomnienia nie tylko słodkie. To także blokada trwająca ponad 900 dni, niemal trzy lata. Rocznica jej zakończenia przypomina nieco nasze Zaduszki. Podobno nie ma w Petersburgu zasiedziałej rodziny, której przodkowie nie byliby jej ofiarami. Ale dumne, magiczne miasto Leningrad przeżyło i pamięta. Jedną z takich rocznic przeżywamy w konsulacie. Konsul wraca z uroczystości składania wieńców przybity tym, że spośród 25 przedstawicielstw dyplomatycznych był tylko on, Polak, i konsul Wielkiej Brytanii. Gdzie pozostali? A to przecież taki wielki dzień dla Petersburżan.
Mieszkańcy dzisiejszego Petersburga to społeczność wielonarodowościowa. Nawe ci petersburżanie z dziada pradziada chętnie przyznają się do swoich korzeni. Siadam obok kierowcy taksówki i zaczynamy rozmowę od tradycyjnego, niemal rytualnego pytania: – Skąd jesteś (bo rosyjska mowa twoja zdradza cię). – Z Polski. – A moja babuszka miała na imię Jadwiga; przecież to nie rosyjskie imię. Inni chętnie odpowiedzą (nawet niepytani): – Moje korzenie są pruskie, znaczy niemieckie (wiesz, że caryca Katarzyna II była Prusaczką?). A moje są fińskie (do granicy z Finlandią jest zaledwie 200 kilometrów; na rosyjskie odległości to jakby za rogiem). Nawet otwarta odpowiedź: -Moje korzenie są żydowskie nie jest czymś niespotykanym (oczywiście inaczej niż w Polsce). Magiczne miasto wcale nie rosyjskie. Kiedyś Sławie Świackiemu przedstawiłem swoją diagnozę: w Petersburgu każdy ma jakieś korzenie. I tylko człowiek rosyjski czuje się czasem nieswojo, jak aborygen. Tak zostało to miasto pomyślane i zaplanowane przez jego założyciela. I tak przetrwało jako dumna, magiczna Wenecja Północy. Sława był gotów się zgodzić.
Ludzi z polskimi korzeniami było i jest w Petersburgu mnóstwo. Napisano na ten temat wiele książek, więc tu tylko dwie postaci. Wspomniany Światosław (dla Rosjan Sława, dla Polaków Sławek) Świacki uhonorowany przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej tytułem Zagranicznego Ambasadora Polszczyzny za tłumaczenia: Pana Tadeusza, Konrada Wallenroda, Sonetów Krymskich, ale także poezji Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej. Kiedy czytał w Katowicach na gali Ambasadorów Polszczyzny swój rosyjski przekład Litwo, ojczyzno moja ty jesteś jak zdrowie… zrobiło się podniośle, patriotycznie. I – oczywiście – magicznie. W końcu to przecież przez nich i dla nich, polskich bywalców i mieszkańców Petersburga, została założona Gazeta Petersburska.
Tu pojawia się niezapomniany Leon Piskorski, znawca polskości w Petersburgu. W jego mieszkaniu w petersburskiej komunałce przeglądamy spis absolwentów Imperatorskiego Instytutu Elektrotechnicznego. Zobacz, ile tu polskich nazwisk. Oczywiście pewnie nie wszyscy czuli się Polakami, ale jednak. Na korytarzach Instytutu bez obaw mówiono po polsku. Rusyfikacja była w Polsce. Ale tu, pod czujnym okiem władcy wielonarodowościowego Imperium każdy mógł mówić w swoim języku. A potem idziemy po mieście oglądać ślady polskości. – O, na przykład tu były koszary lejbgwardii i to tu służył Witkacy. Poza Leonem rzadko kto o tym wie. Zresztą ślady są nie tylko po Polakach:
– Spójrz – w tej kamienicy mieszkała i miała swój sklepik starucha zamordowana przez Raskolnikowa. – Leon, przecież to tylko powieść. Oczywiście, ale liczba schodów się zgadza. O Stanisławie Kierbedziu, absolwencie innego imperatorskiego Instytutu (Inżynierów Komunikacji) już była mowa. Ślady polskości pracowicie zbierane przez zapaleńca Leona Piskorskiego są w Petersburgu niezliczone. Mickiewiczowska Telimena głosiła wręcz, że dla Polaków to stolica gustu, obycia, manier i wszystkiego, co dobre. Któż tam nie bywał, kształcił się, zawierał przyjaźnie i miłości. I ja tam bywałem, smirnowkę i chrenuchę nad Newą w restauracji Gogol pijałem. A pod powiekami pozostawiam magiczne wspomnienia.
Dostojew
I na zakończenie. Petersburg to oczywiście miasto białych nocy. Z tym jest związane ostatnie moje magiczne przeżycie tu wspominane. Połowa czerwca 2012 roku. Do Petersburga przyjeżdża komisja certyfikacyjna, która ma egzaminować osoby ubiegające się o przyznanie państwowych certyfikatów znajomości języka polskiego jako obcego. Takich wyjazdów jest sporo, ale ten ma charakter szczególny. Przybywamy do Petersburga podczas białych nocy. Zatem wspomnienie F. Dostojewskiego i jego opis tego niesamowitego czasu, który nie pozwala spać i wywołuje przeżycia wręcz mistyczne. Więc egzaminujemy, ale nocami wędrujemy po magicznym mieście, a jedną z nich spędzamy w gościnnych apartamentach konsulostwa Piotra i Joanny Marciniaków, bo siedzimy w salonie przemienionym w strefę kibica. Polacy w Warszawie grają kolejny mecz w ramach Euro 2012. Przesunięcie czasowe sprawia, że kończymy tę białą noc już naprawdę o świcie. Mniejsza o wynik meczu. Noc jest naprawdę magiczna. Wierzymy Dostojewskiemu.

Tadeusz Zgółka
Prof. dr hab. Tadeusz Zgółka – profesor w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu i w Wyższej Szkole Języków Obcych im. Samuela Bogumiła Lindego w Poznaniu. Doktor honoris causa Uniwersytetu im. M.W. Łomonosowa w Archangielsku (Rosja). Specjalista w zakresie językoznawstwa, retoryki, leksykografii. Autor kilkunastu książek i stu kilkudziesięciu artykułów. Członek Rady Języka Polskiego przy prezydium Polskiej Akademii Nauk, członek Komitetu Językoznawstwa PAN i Państwowej Komisji Poświadczania Znajomości Języka Polskiego jako Obcego.

Więcej od tego autora

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here

Powiązane

Podcast "Z Polską na Ty"spot_img

Ostatnie wpisy

Rok 2022 – rok polskiego romantyzmu

Romantyzm to szeroki nurt w kulturze, który dał nazwę epoce w historii sztuki i historii literatury trwającej od lat 90. XVIII wieku do lat...

BABCIU, DZIADKU, coś wam dam

BABCIU, DZIADKU, coś wam damJedno serce które mam.A w tym sercu same róże,ŻYJCIE NAM STO LAT, a nawet dłużej!21 i 22 stycznia w Polsce...

Bez względu na porę roku

"Bez względu na porę roku, dnia i stan pogody – stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie i udam się w góry celem niesienia pomocy...

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na newsletter Gazety Petersburskiej