Ambasadorka
Helena Brodowska
Odchodzi pokolenie entuzjastów, na których Polonia się opierała. Wszystko bierze na swoje barki parę nienormalnych osób.
Przeciętny Polak nie bardzo wie, gdzie leżą Kaukaskie Wody Mineral- ne. A już na pewno nie wie, że działa tu organizacja Polaków. Żyją ludzie, dla których ważne są Polska, jej tradycje, współczesność, kultura. Kim jesteście?
– Są wśród nas Rosjanie, Polacy, osoby polskiego pochodzenia, przedstawiciele różnych warstw spo- łecznych. Najwięcej jest inteligencji – lekarzy, dentystów, architektów, in- żynierów, nauczycieli, malarzy, ale są też gospodynie domowe. Jesteśmy otwarci na różne narodowości, człon- kiem organizacji może zostać każdy, kto ukończył 18 lat, mieszka w Kraju Stawropolskim na terenie Kaukaskich Wód Mineralnych, akceptuje nasz sta- tut i oczywiście interesuje się Polską.
Ile osób liczy organizacja?
– Ok. 200, ale na papierze. Aktyw- nych, biorących na co dzień udział w życiu organizacji, jest znacznie mniej.
Kim są Polacy w waszym stowarzy- szeniu?
– To opowieść na wiele godzin… Choćby Eugeniusz Superson, który za- kładał nasz związek i przez 14 lat był je- go szefem, ma obywatelstwo polskie. Na studiach w Moskwie poznał dziew- czynę z Kaukazu, ożenił się z nią. Jak to z młodymi bywa – dziecko w drodze, trzeba było podjąć decyzję: wracać do kraju czy zostać w Rosji. W Polsce były to już czasy Solidarności, przyjechał z żoną do Piatigorska. Dziś ma dwóch dorosłych synów, którzy ukończyli stu- dia w Polsce. Ot, i takie nasze losy.
A pani?
– Moja historia jest bardziej pokrę- cona. Kiedy skończyłam 16 lat i mia- łam otrzymać paszport, poszłam do urzędu, a urzędniczka zapytała, jaką narodowość ma wpisać. Pytam: Jak to jaką? Myślałam, że skoro mówię po rosyjsku i wychowałam się w rosyj- skiej kulturze, to chyba jestem Rosjanką. A ona do mnie: Dziecino, popatrz, twój tata – Ukrainiec, mama – Osetyjka, jaka ty ruska? Pod koniec szkoły wie- działam, że mam w sobie cztery naro- dowości, których nie mogę i nie chcę się wyrzec – jestem Polką, Rosjanką, Ukrainką i Osetyjką.
Niezwykła mieszanka. Dlaczego prze- ważyło zainteresowanie Polską?
– Kiedy miałam 14 lat, pojechałam do kuzynki we Lwowie, która w pasz- porcie miała wpisaną narodowość polską. Lwów mnie zachwycił, wie- działam, że będę tam studiować. Gdy przyszło do wyboru kierunku – stało się oczywiste, że będzie to slawistyka i język polski.
Jakie były początki związku?
– Jedna z miejscowych Polek, sza- cowna pani Zofia Lempicka – bardzo zdecydowana i konsekwentna – poje- chała w 1991 r. w odwiedziny do córki w Moskwie. Dowiedziała się, że po- wstała organizacja Dom Polski, i gdy wróciła, zaczęła naciskać, żebyśmy w Piatigorsku też stworzyli polską or- ganizację. We wrześniu 1991 r. w miejscowej gazecie „Kaukaska Zdrawnica” opublikowaliśmy list, w którym Euge- niusz Superson opisał ślady polsko- ści w Piatigorsku: budynek kościoła, polskie groby na cmentarzu. Poprosił Polaków, którzy tu żyją, o listy. Przy- szło ich 19, opisane w nich były różne losy – nierzadko tragiczne. Wkrótce, 9 listopada 1991 r., zarejestrowaliśmy nasz związek.
Na czym polegał ich tragizm?
– W pamięci utkwiła mi historia płk. Edwarda Motaka, który pisał, że jego ojciec pochodził z Warszawy i w czasie rewolucji znalazł się w Piati- gorsku. Pracował w elektrowni, ożenił się z miejscową dziewczyną. Oskar- żony o współpracę z Polską Organi- zacją Wojskową został aresztowany i rozstrzelany. Edward Motak skończył lingwistykę i w czasie wojny był woj- skowym tłumaczem. W 1943 r. został przeniesiony do 1.Armii Wojska Pol- skiego, ale zaraz po zakończeniu woj- ny wrócił do Piatigorska. W radzieckim wojsku dosłużył się stopnia pułkowni- ka, jednak nigdy nie wyrzekł się tego, że jest Polakiem, nawet w paszporcie miał wpisaną narodowość polską, co nie było wówczas takie łatwe.
To znaczy…
– Ci, którzy mieli polskich przod- ków: ojca, dziadka, mogli się o to starać. Często jednak, gdy zmieniali paszporty, byli zmuszani do wpisywa- nia narodowości rosyjskiej lub ukraiń- skiej. Takie były czasy.
Skąd wzięła się nazwa Związek Pola- ków na Kaukaskich Wodach Mineral- nych? Nie byłoby prościej Związek Polaków w Piatigorsku?
– Gdy w Polsce mówimy Trójmiasto – wszyscy wiedzą, że chodzi o Gdańsk, Gdynię i Sopot. Tak samo jest z Kau- kaskimi Wodami Mineralnymi, zespo- łem balneologicznym, w którego skład wchodzą Piatigorsk, Żeleznowodsk, Jessentuki i Kisłowodsk. Od począt- ku zakładaliśmy, że będziemy działać na tym terenie i przez wiele lat ludzie z tych miast brali udział w naszych imprezach. Ostatnio jest nieco gorzej, z powodu kosztów podróży ludzie mniej jeżdżą.
Co było najtrudniejsze na początku?
– Działalność polonijna w Piatigor- sku odrodziła się po upadku systemu radzieckiego. Polacy oraz przedstawi- ciele innych narodowości zaczęli za- kładać swoje organizacje narodowo- -kulturalne, których wcześniej nikt nie rejestrował. Największa barierą była biurokracja.
Rzeczywiście było tak ciężko?
– Oczywiście! Rejestracja każdej or- ganizacji narodowo-kulturalnej odby- wa się w centrum administracyjnym, czyli w Stawropolu, trzeba więc jechać prawie 200 km w jedną stronę i to wie- lokrotnie. Urzędnicy zawsze znajdą coś, co wymaga dopracowania. Zda- rza się, że pracownika nie ma na miej- scu, chociaż wszyscy byli umówieni. I tak można tam i z powrotem kurso- wać, za swoje pieniądze oczywiście.
Które z waszych akcji były najcie- kawsze?
– Wszystko jest ciekawe! Prowa- dzimy w naszym mieście akcje, np. z okazji Dnia Miasta, Dnia Zwycięstwa, kiedy w szpitalu dajemy koncert dla kombatantów. Ważnym wydarzeniem jest Dzień Rosji, który stał się festiwa- lem kultur narodowych, oczywiście z naszym udziałem. Podczas Nocy w Muzeum nasze dzieci tańczą i śpie- wają tradycyjne polskie pieśni. Jeste- śmy też obecni w różnych konkursach, konferencjach naukowych, które są prowadzone w Polsce. Z okazji urodzin Sienkiewicza 30 członków naszej orga- nizacji brało udział w konkursie wiedzy o życiu i twórczości pisarza, który od- był się w Piatigorsku. Co roku dzieci wyjeżdżają na parafiady, dorośli biorą udział w letnich i zimowych igrzyskach polonijnych – na ostatnie pojechały trzy osoby i każda przywiozła medal.
Jak jesteście odbierani w Piatigorsku?
– Polonia nie jest tak liczna jak or- ganizacje Ormian, Greków, Osetyjczy- ków, bo ich są tysiące, a nas, Polaków, można policzyć na palcach. Staramy się jednak być widoczni na wszyst- kich imprezach, mamy swój namiot, częstujemy potrawami kuchni polskiej – z obowiązkowym bigosem – śpie- wamy polskie pieśni. Wypadamy nie gorzej niż inne organizacje, może dla- tego, że na tle narodów Kaukazu wy- glądamy egzotycznie.
Z powodu ludowych strojów?
– Również. Na przykład z okazji Dnia Miasta dajemy koncert, idą ludzie i sły- szymy: O! Polacy! Wśród nich zdarzają się też turyści z Polski. Dzięki temu, że nas widać, przyjeżdżali także polscy ambasadorowie.
I co z tych spotkań pozostawało oprócz uściśnięcia ręki?
– Dla nas to i tak naprawdę dużo. Proszę jednak nie myśleć, że wystę- powanie na różnych imprezach to na- sza główna działalność. Prowadzimy szkołę sobotnio-niedzielną, zajęcia odbywają się dodatkowo w czwartki, dla najmłodszych nauka języka pol- skiego to śpiewanie, bo dopiero uczą się pisać.
Kto na nie przychodzi?
– Z babcią przychodzi mały wnu- czek, przychodzi też 15, 17-letnia mło- dzież. Najstarsza uczennica ma 75 lat.
Jak młodzi odnoszą się do folkloru? Żyjemy w dobie gier komputerowych, popkultury, a tu tańce, pieśni i stroje ludowe. Nazwy zespołów „Strumyk”, „Niezapominajki”…
– Podchodzą do tego z ciekawością, traktują jak zabawę. Jeśli nie chcieliby – to by nie śpiewali, nikt młodych nie zmusi. Są też zajęcia z historii Polski, są różne kółka zainteresowań, między innymi kółko fotograficzne…
Gdyby tak członkowie kółka fotogra- cznego z Piatigorska mogli zrobić plener zdjęciowy w Krakowie…
– Ha! Marzenie ściętej głowy. Niestety, na razie nie mamy takich możliwości.
Powiedziałem to specjalnie, bo w wy- wiadzie prasowym nie będzie słychać pani głębokiego westchnienia.
– Niech pan da spokój!
Jak się układa współpraca z lokalny- mi władzami i instytucjami?
– Dostaliśmy od miasta lokal na biuro, nawet zwolniono nas z opłat za czynsz. Napisaliśmy list do rektora uniwersytetu w Piatigorsku z proś- bą o otwarcie wydziału, na którym język polski mógłby być nauczany jako dodatkowy. Nas nie byłoby stać na zatrudnienie nauczyciela z Pol- ski. Rektor zaakceptował propozycję i w 2008 r. powstało Centrum Języka i Kultury Polskiej przy Wyższej Szkole Języków Europejskich. Dziś studenci mogą studiować język polski na wy- działach tłumaczeń i filologicznym.
I nie są to wyłącznie studenci z pol- skimi korzeniami.
– Tak, chcą się uczyć polskiego, bo to dla nich jest ciekawe. Dotychczas mieli do wyboru angielski, niemiecki, hiszpański, a tu raptem polski. Uniwer- sytet organizuje spotkania i wieczorki związane z tematyką polską – robimy to wspólnie albo sami i możemy korzy- stać z sal bez opłat.
Jak rozległa jest wiedza członków związku o Polsce? Co o niej myślą?
– Polska jest ich ojczyzną histo- ryczną i oni w żaden sposób nie mo- gą o niej źle mówić! Bo jeśli będą źle mówili o niej, to będą źle mówili o so- bie. Co wiedzą? To zależy, czy jest to osoba dorosła, czy dziecko. Są takie organizacje, w których ludzie wiedzą, że mają polskie korzenie, ale nie potra- fią ani słówka po polsku powiedzieć. Natomiast dzieci, gdy wyjeżdżają do Polski, są ciekawe wszystkiego, biorą udział w imprezach, konkursach.
Dużo osób wyjeżdża na te imprezy?
– Zazwyczaj chętnych mamy sporo, zgłaszamy 20-25 osób, ale Wspólno- ta Polska może dofinansować wyjazd dla dwóch-trzech osób… A kogo dziś stać na opłacenie przejazdu, hotelu, pobytu?
Interesujecie się wydarzeniami poli- tycznymi w Polsce?
– Polityką interesują się niektórzy, przeważnie starsi mężczyźni, oni coś na ten temat czytają. Jednak zawsze podkreślam – jesteśmy stowarzyszeniem narodowo-kulturalnym i polityka nas nie obchodzi.
Dlaczego?
– Szczerze mówiąc, jeśli parę słów gdzieś tam powiem na temat polityki lub coś znajdzie się na stronie inter- netowej, to zawsze – cholera! – ktoś zadzwoni. Do dziś każda organizacja narodowo-kulturalna jest pod czu- łą opieką władzy. Mogą zadzwonić i powiedzieć: Dzień dobry, ja jestem waszym kuratorem, a ja wówczas od- powiadam: Zapraszamy na nasze im- prezy, my przecież nic nie ukrywamy.
Jakiego wsparcia oczekujecie od polskich władz?
– Powiem szczerze… Kiedyś byli- śmy szczęśliwsi.
?
– Tak, bo biedny człowiek nie ma nic do stracenia, a teraz jest biuro, które trzeba utrzymać, coś naprawić, posprzątać. Nie każdy chce to robić, ale każdy chciałby przyjść i porozma- wiać o korzeniach. Wcześniej było inaczej, każdej organizacji wydzielano pewną kwotę i mogła się sama rzą- dzić. Dziś składamy wnioski na kon- kretny projekt i najgorzej, gdy impre- za ma się odbyć wiosną, a pieniądze przychodzą jesienią lub zimą.
Do kogo występujecie o wsparcie?
– Głównie do Pomocy Polakom na Wschodzie i do Wspólnoty Polskiej. Niedawno od Pomocy Polakom na Wschodzie dostaliśmy pieniądze na remont i utrzymanie biura, utrzyma- nie strony internetowej, wydawanie kwartalnika „Polonia Kaukaska”. Pozostają jednak opłaty bieżące, orga- nizacja imprez, działalność szkoły niedzielnej, zespołów tanecznych, kółek zainteresowań. W latach 2009- 2011 organizowaliśmy w Piatigorsku seminaria dla nauczycieli polonij- nych, ale po kilku latach nie mieli- śmy wystarczająco dużo pieniędzy. Od 2012 r. zajęła się tym ambasada, z takim skutkiem, że w tym roku by- ła ostatnia konferencja nauczycieli języka polskiego. Powiedziano nam: brak pieniędzy. Kiedyś z tą współ- pracą było inaczej. Jesteśmy ogrom- nie wdzięczni Pomocy Polakom na Wschodzie i Wspólnocie Polskiej za wieloletnią pomoc oraz współpracę. Bez tego ciężko byłoby nam działać. Liczymy, że nie zapomną o nas w tych trudnych czasach.
Kto do was przychodzi?
– Bywa, że przychodzą tacy, którzy chcą od nas coś wziąć. Pierwsze py- tanie: Co może pani nam dać? Może nam pani pomóc w otrzymaniu karty Polaka? A ja wtedy pytam: Czy może- cie powiedzieć, co chcecie nam dać? Mówię: Macie polskie korzenie? Ma- cie dokumenty? To możecie bez na- szej pomocy złożyć papiery w amba- sadzie. Jeżeli nie macie dokumentów, musicie popracować na rzecz Polonii przez trzy lata.
Ale może na tym też polega wasza misja?
– Mnie się wydaje, że naszą misją jest pomóc tym, którzy zasługują na pomoc. Jeśli człowiek zadzwoni i py- ta: Gdzie jesteście? Co robicie? Mówi, że ma polskie korzenie i chce coś ro- bić, to inna sprawa.
Jesteście w Piatigorsku widoczni, do- brze układa się współpraca z lokalny- mi władzami i instytucjami. Przybywa członków?
– Niestety, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie. Ludzie wyjeżdża- ją za pracą tam, gdzie jest lepiej – do Sankt Petersburga, Moskwy, do Polski, do innych krajów. Brakuje liderów, bardzo bym chciała prze- kazać władzę młodym, ambitnym, niech wszystkim się zajmują. Ja nie mam już tyle sił, ale to na razie pozo- staje marzeniem, bo młodzi ludzie nie są zainteresowani pracą społeczną, za którą nie będą otrzymywać ani gro- sza. Odchodzi pokolenie entuzjastów, wyjechało dużo ludzi, na których Po- lonia się opierała. Sporo ludzi już nie żyje. Być może dlatego tak bardzo trzymamy się jeden drugiego, znamy się tyle lat… Może czasem człowiek jest zmęczony, może chciałby już so- bie dać spokój, ale te więzi trzymają. Wszystko bierze na swoje barki parę nienormalnych osób.
Takich jak pani?
– Też…
Jakie plany na przyszłość?
– Żyć dalej… Uczyć dzieci, organi- zować wspólnie imprezy, pomagać członkom związku, pomagać sobie. Polonia jest jak duża rodzina, jedni zo- stają, inni wyjeżdżają.
Roman Wojciechowski