Yaja Hadryś: Nigdy nie czułam się tak mocno Polką, jak tam

Specjalnie dla Gazety Petersburskiej

Jadwiga Hadryś urodziła się w Polsce, a od 1975 roku mieszka i pracuje w Australii. W 1981 r. ukończyła studia graficzne w Sydney College of the Arts, uzyskując tytuł Magistra Sztuki i Komunikacji Wizualnej. Przez wiele lat pracę w australijskiej SBS Television godziła z wykonywaniem grafik, ilustracji i okładek do książek, projektowaniem plakatów i kostiumów teatralnych. Jadwiga Hadryś jest autorką wielu indywidualnych i zbiorowych wystaw malarskich i fotograficznych w Australii i w Europie. Część jej kolekcji fotograficznej znajduje się w zbiorach The Metropolita Museum of Art w Nowym Jorku. W Ramingining żyje ok. 8 tysięcy Aborygenów, którzy zachowują wierność tradycyjnej kulturze i obyczajom swoich przodków. Turyści nie mogą wejść na teren rezerwatu, jednak dzięki specjalnemu pozwoleniu wydanemu przez Aborygeńską Radę Praw do Ziemi, Jadwiga Hadryś w roku 1993 trafia do Ramingining — osady, w której lokalni artyści wytwarzają aborygeńskie instrumenty muzyczne, plecionki oraz obrazy malowane naturalnymi glinkami na korze. W odróżnieniu od ludności aborygeńskiej w wielkich miastach, mieszkańcy tej osady zachowali tradycyjny sposób życia, strukturę społeczną, rytuały i kulturę. Tutaj traktuje się środowisko naturalne z dużym szacunkiem i odpowiedzialnością, a natura i związana z nią mitologia determinują sposób pojmowania świata i rytm życia.
MOJA DROGA DO RAMINGINING
Yaja Hadryś
19.04.2011
Nigdy nie czułam się tak mocno Polką, jak tam
Jadwiga HadryśCzy nasza droga, ta najważniejsza, jest juz z góry ustalona? Czy gdzieś tam istnieje nakreślona mapa przeznaczenia? Co powoduje, ze dokonujemy takiego wyboru, a nie innego? Nie wiem. Natomiast wiem, ze czasami dzieją się w moim życiu rzeczy, na które nie potrafię znaleźć racjonalnego wytłumaczenia. Tak tez było z moim wyjazdem do Australii, a lata później do Ramingining, malutkiej aborygeńskiej osady na dalekiej północy, we wschodniej części Ziemi Arnhema.
Zawsze pociągało mnie nieznane. Jako młoda dziewczyna, nieznająca angielskiego, wyjechałam z Polski pod koniec 1975 roku do kraju, o którym bardzo mało się wtedy słyszało i o którym większość mogła powiedzieć jedynie, ze mieszkają tam kangury. Nie było wtedy programów National Geographics, nie było Internetu i telefonów komórkowych. Na połączenie telefoniczne miedzy Polską a Australią trzeba było czekać całą dobę, a czasami nawet dwie.
Początki w Australii były dość trudne — praca w fabrykach i nauka angielskiego, ale już po roku pobytu dostałam się na studia i ukończyłam wydział Grafiki w Sydney College of the Arts. Niedługo po otrzymaniu dyplomu dostałam prace w wielokulturowym kanale Special Broadcasting Service, SBS-Television, gdzie przez trzynaście lat pracowałam na stanowisku kierownika Pracowni Graficznej. Bardzo mile wspominam ten okres – miałam interesującą i twórczą pracę i współpracowałam ze wspaniałymi ludźmi, z niektórymi zaprzyjaźniona jestem do dziś.
Ale wracając do mojego „przeznaczenia”… Był rok 1993. W telewizji pracowałam juz ponad 11 lat, a ponieważ jest to kanał rządowy, to tak jak wszystkim mającym posady rządowe, po dziesięciu latach pracy należał mi się lag sernice leave, czyli trzymiesięczny płatny urlop. Chciałam ten czas jakoś mądrze wykorzystać, tak więc urlop sobie czekał aż pojawi się jakiś wspaniały pomysł. No i pojawił się tak trochę niespodziewanie i dziwnie.
Pewnego wieczoru przyszłam po skończonej pracy do domu i jak zwykle włączyłam radio. Stacja ABC nadawała ciekawa audycja na temat aborygeńskich zespołów muzycznych. Rytmiczna muzyka poderwała mnie do tańca, który sprawiał mi dużą przyjemność i był świetnym relaksem. Nagle stało się cos nieprzewidywalnego, czego nie jestem w stanie logicznie wytłumaczyć. Otóż miałam wizje. Skąd „przyszła”? — Nie wiem. Jak to się stało, ze „przyszła”? – też nie wiem.
W swoim pokoju zobaczyłam „film”, żywą akcje, z tym tylko, że wszystko, łącznie z ludźmi, było jakby nieco przezroczyste. Była to grupa Aborygenów, którzy malowali, tańczyli i śpiewali, a wśród nich byłam też ja. Natomiast JA, ta ‘”prawdziwa” byłam świadoma, że jestem obserwatorem czegoś supernaturalnego. W pewnym momencie wystraszyłam się, wtedy wizja zniknęła. Dostałam gęsiej skóry na całym ciele i w sekundzie wiedziałam jak chcę spędzić Mój długi urlop – wśród Aborygenów. Ta myśl zaskoczyła mnie, ponieważ w tamtym okresie kultura i sztuka aborygeńska nie były popularne, a ja sama zupełnie się tym nie interesowałam.
aborygeniNastępnego dnia w pracy poszłam do moich dwóch koleżanek Aborygenek i oświadczyłam im, ze ja MUSZĘ pomieszkać z Aborygenami. Koleżanki poradziły mi, abym skontaktowała się z Djon Mundine z Ramingining… Nigdy przedtem nie słyszałam o Ramingining. Zadzwoniłam do Djona i był to kolejny kawałeczek PUZLA z mojej układanki „przeznaczenie”.
Niedługo po tej rozmowie wyjechałam w kolejne nieznane — do Ramingining w Terytorium Północnym, gdzie spędziłam trzymiesięczny długi urlop, jako artist-in-residence w miejscowym centrum sztuki Bula’bula Arts.
Zderzenie z kulturą aborygeńską wywarło na mnie ogromne wrażenie. Obserwując życie Aborygenów na co dzień zrozumiałam jak ważne są nasze korzenie, tradycje, kultura – to jest podstawa, kim naprawdę jesteśmy. Nigdy nie czułam się tak mocno Polką,  jak tam w Ramingining i było to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jechałam z otwartym umysłem, aby doświadczać ‘tu i teraz’ jak również z pełną świadomością ‘kim jestem’. Nie miałam takich intencji, aby ‘odnajdywać samą siebie’ ani też zostać ‘Aborygenką’, czy też utwierdzać się w swojej polskości.
Tamta podroż umożliwiła mi poznanie zupełnie nowej kultury i zdobycie ogromnej ilości niezwykle interesujących doświadczeń. Zaprzyjaźniłam się z lokalnymi artystami, którzy wtajemniczali mnie w sekrety niezwykle fascynującej i złożonej kultury. Opowiedziałam im o mojej wizji. Nie byli zaskoczeni. Stwierdzili jedynie, ze Aborygeni mnie ‘wyśpiewali’, ze z jakiś powodów musiałam do nich przyjechać, ze kryje się za tym coś głębszego i ze mam jakąś misje do spełnienia. „Może masz opowiedzieć o nas, o naszej kulturze i o naszym życiu twoim rodakom, w twoim kraju…
Tamte doświadczenia i przyjaźnie były tez namacalnym dowodem, ze wszystkie granice i bariery pomiędzy ludźmi, kulturami, rasami są sztuczne i spowodowane są brakiem wiedzy i arogancją. Już wtedy zrodziła się we mnie potrzeba dzielenia się moimi doświadczeniami z Ramingining celem przybliżenia innym kultury rdzennych Australijczyków. Od 1995 roku regularnie pokazywana jest w Polsce moja wystawa „Ramingining, Aborygenii Australii” – kolekcja fotografii z tamtego okresu.
Przez wiele lat żyłam tamtymi doświadczeniami i wspomnieniami. Natomiast w ostatnich dwóch latach zaczęłam odczuwać wewnętrzną potrzebę powrotu do Ziemi Arnhema. Wydawało mi się, ze cos tam jeszcze musze skończyć i „zamknąć rozdział”. I tak też w maju 2010 roku, po 17 latach pojechałam ponownie do Ramingining. Denerwowałam się trochę tym wyjazdem, nie byłam pewna, co zastanę. Obawiałam się, ze może w ciągu 17 lat wyidealizowałam sobie ten świat, ale pomimo sporych kosztów związanych z całą wyprawą MUSIALAM tam pojechać znowu.
Pierwsze wrażenie było inne niż wtedy – tym razem nie był to dla mnie świat zupełnie nowy i obcy. Malusieńkie lotnisko w Ramingining wyglądało identycznie jak przed laty – ten sam pas startowy, ta sama budka/poczekalnia. Już na lotnisku dwie kobiety mnie rozpoznały, nie mogłam uwierzyć. Okazało się, ze wiele osób mnie dobrze pamiętało i autentycznie ucieszyli się, że odwiedziłam ich ponownie.
Wspaniale też było spotykać osoby, które poprzednio fotografowałam, jako dzieci i robić im teraz zdjęcia z ich własnymi dziećmi. Stwierdzenie, ze Aborygeni są nieśmiali przed kamerą to już mit. Uwielbiają się fotografować, często fotografują, czy filmują samych siebie używając telefonów komórkowych. Chętnie pozują, występują w filmach i muszę stwierdzić, ze większość z nich jest w tym świetna – mają naturalne zdolności aktorskie.
Miałam ze sobą kilka starych zdjęć i wszyscy oglądali je z dużym zainteresowaniem, długo przyglądali się fotografiom, na których są członkowie ich rodzin, którzy już nie żyją. Teraz te zdjęcia można już pokazywać, bo kiedyś to było niemożliwe.
Od razu poczułam się w Ramingining wspaniale i na początku nawet nie podejrzewałam, że zamiast zamykać rozdział, pojechałam, aby otworzyć zupełnie nowy, a wszystko działo się dość szybko i niespodziewanie.
Planowałam pobyt w Ramingining na 5 tygodni, ale to już tradycja, ze gdziekolwiek jadę, to nie wracam w planowanym terminie. Chyba nie potrafię być turystką, zawsze zżywam się z otoczeniem i trudno mi miejsce opuścić… Zostałam trzy miesiące, bo zaproponowano mi pracę, abym pomogła miejscowej artystce, która drukuje piękne materiały, w stworzeniu jej własnego biznesu.
Natomiast, gdy kontrakt się skończył i już miałam wyjeżdżać okazało się, ze zwalnia się posada w miejscowym Centrum Sztuki i od października 2010 roku pracuje, jako kurator w Bula’bula Art Center i zajmuje się promowaniem i sprzedażą lokalnej sztuki Aborygeńskiej, pogłębiając jednocześnie swoją wiedzę na temat tutejszej sztuki i kultury Yolngu, uznanej za najstarszą kulturę panującą na ziemi.
Nie wszyscy w Ramingining mówią po angielsku i czasami jest się dość trudno porozumieć. Nauczyłam się jednak podstawowych zwrotów, którymi posługuje się na co dzien.
Starsi Aborygeni nie piszą i nie czytają w swoim języku, bo dopiero na początku lat 80-tych lingwiści zaczęli spisywać języki aborygeńskie i tworzyć alfabet do odpowiednich dźwięków… tu też pojawił się mały problem — alfabet został stworzony do języka, który jest zupełnie inny niż te np. w Raminginęng, tak wiec nie ma odpowiednich znaków, które dokładnie oddawałyby poszczególne, czasem bardzo trudne do powtórzenia dźwięki. Ogólnie języki są trudne i maja złożoną gramatykę.
Rozmawiałam z Daphnie, która uczy aborygeńskich języków w lokalnej szkole, a przez jakiś czas pracowała też na Uniwersytecie w Darwin. Dowiedziałam się, to że w samym Ramingining, które łącznie z out stations liczy około 800 mieszkańców, jest 21 zupełnie rożnych języków! Są też dwa języki podstawowe, którymi mogą porozumiewać się ze sobą Aborygeni z rożnych szczepów, ale tylko we wschodniej części Ziemi Arnhema, bo gdzie indziej te języki podstawowe są zupełnie inne!
Daphny posługuje się 21 językami i dwoma podstawowymi, mówi też bardzo dobrze po angielsku.
W szkole dzieci najpierw uczą się języków podstawowych, a potem swojego języka, jak też wszystkich przynależności i powiązań klanowych w zależności od skin name. Wszyscy mieszkańcy rezerwatu muszą gdzieś przynależeć — do klanu, do rodziny, muszą mieć skin name  – a ta cała przynależność jest ogromnie skomplikowana… Ja też zostałam zaadoptowana i dostałam skin name. Pewnego dnia może dziesięcioletnia dziewczynka zapytała mnie jak się nazywam i jakie mam skin name. Gdy jej powiedziałam źle mnie zrozumiała i powiedziała, ze w takim razie jestem jej ciotką. Jednak, gdy powtórzyłam jeszcze raz, tym razem dokładnie już wiedziała, kim jestem i natychmiast mnie poinformowała: „to ja jestem twoją babką”. No właśnie… Nie mam pojęcia jak Aborygeni cały ten system 'wykombinowali’ i nie wiem jak oni to wszystko pamiętają… Od tego systemu też zależy, kto z kim może wejść w związek. Tłumaczono mi to już kilkakrotnie, mam też wykresy, ale dalej mam kłopoty z ogarnięciem tego wszystkiego i mnie chyba też zabierze ponad 40 tysięcy lat, aby to pojąć!
Daphny zapewniała mnie, że nie jest to wcale takie trudne, muszę jedynie spędzać dużo czasu siedząc z kobietami i musęe słuchać; w ten sposób będę się najlepiej uczyć.
Jadwiga Hadryś z Australii

Więcej od tego autora

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here

Powiązane

Podcast "Z Polską na Ty"spot_img

Ostatnie wpisy

Rok 2022 – rok polskiego romantyzmu

Romantyzm to szeroki nurt w kulturze, który dał nazwę epoce w historii sztuki i historii literatury trwającej od lat 90. XVIII wieku do lat...

BABCIU, DZIADKU, coś wam dam

BABCIU, DZIADKU, coś wam damJedno serce które mam.A w tym sercu same róże,ŻYJCIE NAM STO LAT, a nawet dłużej!21 i 22 stycznia w Polsce...

Bez względu na porę roku

"Bez względu na porę roku, dnia i stan pogody – stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie i udam się w góry celem niesienia pomocy...

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na newsletter Gazety Petersburskiej