Wywiad z Piotrem Marciniakiem – Konsulem Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Sankt Petersburgu
– W dniu wczorajszym (8 listopada) odbyło się inauguracyjne posiedzenie Sejmu VII kadencji, wybranego 9 października. Czy zakręciła się łezka w Pana oku?
Rozumiem, że jest to nawiązanie do jednego z epizodów w moim życiu, kiedy sprawowałem mandat posła Sejmu II kadencji w latach 1993-1997. Rzeczywiście, był to bardzo ważny okres dla mnie, który przyniósł unikalne doświadczenia. Pewien element nostalgii pojawia się zawsze, kiedy oglądam relacje z obrad polskiego parlamentu. Lata mojej pracy w Sejmie zbiegły się w czasie z bardzo ważnym zadaniem, jakie stanęło przed polskim parlamentem — przyjęciem konstytucji. Udział w przygotowaniu najważniejszego dokumentu w państwie dawał poczucie uczestnictwa w procesie transformacji Polski.
– II kadencja Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej była jedną z najaktywniejszych. Mogę śmiało wspomnieć, iż był Pan zaliczany do jednych z najbardziej udzielających się posłów. Czy te postulaty, które Pan zgłaszał, znalazły swoją realizację w przyszłości?
Życie i działalność posła posiada dwa wymiary. Po pierwsze, oznacza ono uczestnictwo w pracy kolektywnej. Poseł reprezentuje środowisko polityczne, partię i w związku z tym jego aktywność jest uzależniona w dużym stopniu od możliwości tego ugrupowania. Ja należałem do partii opozycyjnej, co siłą rzeczy określało też moją pozycję i wyznaczało pole działania. Najważniejszą rolą opozycji jest recenzowanie podejmowanych decyzji. Poseł wypełnia również zadania indywidualnie, podejmując pracę w komisjach. Tym samym przechodzi on niejako na drugą stronę, zaczyna być także twórcą, a nie tylko recenzentem. Uczestniczyłem w przygotowaniach kilku ważnych ustaw, ale chyba najważniejszym był udział w pracach nad konstytucją. Nasze ugrupowanie, pomimo iż nie było zbyt licznym, wpłynęło w dość istotny sposób na zapisy konstytucji.
– Mówi Pan o Unii Pracy, prawda?
Tak, byłem posłem z ramienia Unii Pracy. W tym czasie moje ugrupowanie zawarło czasową umowę z Polskim Stronnictwem Ludowym. Jeśli chodzi o nasz udział w pracach nad konstytucją, to między innymi opracowaliśmy szereg zapisów, które umownie można nazwać socjalnymi, to znaczy dotyczącymi kwestii kształcenia, dostępu do służby zdrowia, prawa do mieszkania itp. Wywołało to wielką dyskusję na temat sensu umieszczenia tak deklaratywnych zapisów w konstytucji. Nasze ugrupowanie opowiadało się za tym, iż pewien horyzont zobowiązań państwa wobec obywateli powinien znaleźć swoje odbicie w konstytucji.
– Czy odejście z polityki było dla Pana rozczarowaniem i co Pana do tego skłoniło?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Odszedłem z polityki, gdyż wyborcy nie dali mi kolejnej szansy (śmiech). W 1993 roku uzyskaliśmy, jak na nowe ugrupowanie, funkcjonujące tylko rok, całkiem dobry wynik, prawie 9% głosów. Taki rezultat dał nam dość sporo mandatów. Cztery lata później nie udało nam się przekroczyć progu 5%, zdobyliśmy chyba 4,88 % i tym samym nie znaleźliśmy się w parlamencie. Przyczyny naszej porażki można długo analizować. Myślę, że jak wiele innych zjawisk na scenie politycznej, wynikała ona przede wszystkim z ogólnych tendencji zachodzących w społeczeństwie. Nastąpiło przesunięcie elektoratu, który udzielał nam poparcia. W 1993 roku byli to przede wszystkim wyborcy z dużych miast, w późniejszych latach zaczęli nas wspierać ludzie z mniejszych ośrodków miejskich, których sytuacja społeczna była trudniejsza. W rezultacie nie udało nam się powtórzyć sukcesu sprzed 4 lat i znaleźliśmy się poza parlamentem. Po przegranych wyborach rozpoczął się okres rozliczeń, pogłębiły się różnice poglądów, zwyciężył nurt, który mi zdecydowanie nie odpowiadał, co skłoniło mnie do odejścia z Unii Pracy, a w konsekwencji z polityki. Wielokrotnie myślałem jeszcze o podjęciu kolejnej próby aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym. Jednakże, wydało mi się to zadaniem zbyt trudnym, wymagającym ogromnego wysiłku, a przede wszystkim stworzenia w punkcie wyjścia dobrze współdziałającego ze sobą zespołu ludzi. Obecnie, tak jak przytłaczająca większość Polaków, jestem po prostu wyborcą..
– Panie konsulu, był Pan wieloletnim posłem, a następnie zdecydował Pan o przejściu do dyplomacji. Czy wybór takiej życiowej ścieżki był związany z tym, iż pragnął Pan zrealizować swoje marzenia związane z polityką zagraniczną, czy może były jakieś inne motywacje?
Pytanie to kryje pewien problem filozoficzny – na ile człowiek sam decyduje o swoim losie, a w jakim stopniu wybiera za niego przypadek. Moja przygoda z dyplomacją zaczęła się od aktywnej pracy w komisji spraw zagranicznych w Sejmie RP. W tym czasie przewodniczącym komisji był prof. Bronisław Geremek. Odegrał on ogromną i nieocenioną rolę w kreowaniu polskiej polityki zagranicznej w sytuacji, gdy przed Polską otworzyły się demokratyczne warunki rozwoju. Prof. Geremek był bardzo aktywny, stawał na czele delegacji podczas wszystkich wyjazdów zagranicznych. Wyjątkowo w wyjeździe do Mołdawii powierzył mi kierowanie delegacją. Tak się złożyło, że ambasadorem w Mołdawii był wówczas mój stary przyjaciel jeszcze z czasów studenckich, który mi ją pokazał w sposób inny, niż jest to w zwyczaju przy okazji oficjalnego pobytu. Mołdawia zrobiła na mnie bardzo sympatyczne wrażenie.
Po przegranych wyborach zastanawiałem się, co dalej z sobą robić. Moment ten zbiegł się w czasie z końcem kadencji mojego przyjaciela, ambasadora w Mołdawii, który zaproponował mi, bym pojechał tam na jego miejsce. Na początku nie byłem w pełni przekonany, postanowiłem jednak złożyć ofertę w MSZ. Dość długo czekałem na odpowiedź, która okazała się pozytywną. Wyjechałem do Mołdawii.
– I tak zaczęła się prawdziwa przygoda z dyplomacją.
Wcześniej jednak miał miejsce dość ważny, choć krótki, epizod w moim życiu. Będąc jeszcze posłem zajmowałem się kwestiami społeczeństwa obywatelskiego i procesem jego kształtowania się. Uważałem, że demokracja to nie tylko instytucje polityczne, ale również samoorganizacja społeczna. Aktywnie pracowałem nad ustawą o organizacjach pozarządowych. Pierwsze, czym zająłem się zaraz po wyjściu z czynnej polityki, to w roli eksperta prawno-politycznego starałem się wspierać środowisko organizacji pozarządowych. Podejmowaliśmy batalię o zmianę regulacji prawnych, m.in. o ustawę dającą możliwość odpisywania 1% od podatku na cele tzw. organizacji pożytku publicznego. Udało się to osiągnąć już po moim wyjeździe na placówkę w Kiszyniowie. Gdy wróciłem z Mołdawii również byłem związany z środowiskiem pozarządowym, ale już w trochę innym obszarze.
– Dyplomata, polityk, działacz społeczny, może jeszcze wizjoner?
Można chyba to tak ująć (śmiech). W czasie posłowania byłem redaktorem czasopisma „Przegląd Społeczny”, na łamach którego staraliśmy się wypracować pewną wizję, jeżeli można użyć tego wielkiego słowa. Propagowaliśmy wizję Polski trochę odmienną od tej, która jest obecnie realizowana. Staraliśmy się, by polityka nie była przede wszystkim grą o władzę, ale świadomym wyborem pomiędzy różnymi możliwymi ścieżkami rozwoju w demokratycznej przestrzeni W piśmie staraliśmy się wypracować swoją własną propozycję.
– Panie konsulu, oczywiście ma Pan ogromne doświadczenie jako dyplomata i jako poseł. W sposób szczególny specjalizuje się Pan w stosunkach z krajami byłego bloku socjalistycznego. Jak bagaż doświadczeń posła, założyciela ruchu obywatelskiego, przekładał się na Pańską pracę w placówkach w Irkucku i Moskwie?
Już od dawna zajmowałem się tematyką wschodnią i miałem pewne teoretyczne wyobrażenie w tym zakresie. Mój pierwszy praktyczny kontakt z tą materią miał miejsce podczas pobytu w Mołdawii, kraju dającym dość szczególne doświadczenia. Zawsze uważałem, że dyplomata powinien mieć maksymalnie szerokie kontakty nie tylko w elitach politycznych, ale także w elitach kulturalnych, naukowych, społecznych. W małym kraju, jakim jest Mołdawia, było to zadaniem łatwym. Po kilku latach pracy znałem tam prawie wszystkich ważniejszych ludzi (śmiech). Oczywiście, w Rosji jest to niemożliwe. Wydaje mi się, że współcześnie dyplomacja nie może opierać się jedynie na wymianie not i wystawianiu dokumentów konsularnych, ale powinna polegać także na tworzeniu pewnego klimatu i szukaniu szeroko rozumianych partnerów i sojuszników. Czasami używam pojęcia ambasador Polski w odniesieniu do ludzi, którzy są dla nas pomocną oporą w budzeniu zainteresowania Polską, w budowaniu mostów porozumienia. W Rosji istnieje tradycja szerokich kontaktów z polską inteligencją, jeszcze z czasów sowieckich. Należy dążyć do tego, by starsze, powoli niestety już odchodzące, pokolenie chociaż w części przekazało swą fascynację Polską, polską kulturą, swoim następcom.
– To, o czym Pan powiedział, jest jedną z najważniejszych spraw wynikających z obserwacji osoby/środowiska wydającego polskie czasopismo za granicą. Jednakże uważam, że w tym momencie biegniemy za odjeżdżającym pociągiem.
Trudno się z tym nie zgodzić. Warto jednak zaznaczyć, iż młode pokolenia zaczynają budować nowy pojazd, na pewno bardziej nowoczesny, dostosowany do współczesnych realiów. Istnieje realna szansa na to, że młodzi ludzie, niezależnie od fascynacji dziadków, wytworzą swój własny obszar zainteresowań. Przed młodymi Rosjanami otworem stoi cały świat. Polska jest tylko jedną z propozycji, ani gorszą ani lepszą niż dziesiątki innych. Podobnie przedstawia się sytuacja Polaków, z jedną jednakowoż różnicą. Dla Polaków Rosja zawsze była i będzie wyzwaniem politycznym, a także intelektualnym zadaniem. Dla Rosjan Polska jest chyba tylko jednym z wielu krajów sąsiedzkich. Chciałoby się jednak Rosjanom pokazać, że Polacy ze swoim specyficznym doświadczeniem mogą być dla nich interesujący w ich ciężkim trudzie poszukiwania nowej tożsamości państwowej czy wręcz nowego narodowego samookreślenia się. Może to brzmi dziwnie, ale obecna Rosja jest krajem młodym, jednym z najmłodszych w Europie. Oczywiście to państwo z głębokimi tradycjami, ale po minionym doświadczeniu imperialnym musi odnaleźć się w zupełnie nowej formule i nowej sytuacji geopolitycznej. Być może efekty naszego polskiego, uważnego i w przeważającej mierze życzliwego przypatrywania się Rosji, okażą się kiedyś dla samych Rosjan interesujące. Jeszcze ciekawsze są z pewnością nasze własne doświadczenia, porażki i zwycięstwa, w tworzeniu demokratycznej państwowości i budowaniu nowej narodowej tożsamości w trakcie minionych dwóch, a właściwie trzech dekad.
– Język polski jest spoiwem łączącym i jednoczącym Polaków oraz Polonię. Jak mocne jest to spoiwo w Rosji? Rozumiem, że przedstawienie sytuacji w Petersburgu jest przedwczesne. Dlatego też, może na przykładzie Irkucka, spróbuje Pan odpowiedzieć na to pytanie. Irkuck to środowisko szczególne, warto przypomnieć, iż za pana kadencji odbył się tam egzamin certyfikacyjny ze znajomości języka polskiego, co było wydarzeniem na skalę całej Rosji.
Na Syberii żyje bardzo dużo osób z polskimi korzeniami, jednakże trudno mówić w przypadku większości z nich o polskim poczuciu tożsamości narodowej. To raczej mniej lub bardziej nostalgiczne wspomnienie o dziadkach czy pradziadkach. W samym Irkucku, kiedyś jednym z najbardziej polskich miast na Syberii, sporo osób mówi po polsku, ale tylko od święta, najczęściej z polskim konsulem lub z turystami z Polski. Jedynie w Wierszynie, polskiej wiosce w buriackim otoczeniu, obchodzącej niedawno stulecie założenia, ludzie posługują się językiem polskim na co dzień, słychać go w szkole, w kościele, w domu polskim. Biorąc pod uwagę skalę wysiłku na rzecz przywrócenia znajomości polskiego, jaki zostały podjęty w ciągu dwudziestu lat przez Polskę i polskie środowiska w Rosji, efekt nie jest zadowalający. Spoiwo językowe naszych rodaków jest nadal dość słabe. System nauczania języka polskiego nie został do końca dopracowany. Wiele osób rezygnuje z nauki w momencie, kiedy znajomość języka nie jest jeszcze wystarczająca. W konsekwencji szybko tracą oni kontakt z językiem, wracając do rosyjskiego jako języka domowego.
Jednym ze sposobów poprawy sytuacji w zakresie poziomu nauczania polskiego powinno być upowszechnienie egzaminu certyfikatowego ze znajomości języka polskiego. To, że udało się go zorganizować najpierw w Irkucku, to na pewno troszkę wstyd i dla Moskwy, i dla Petersburga. Moskwa już się poprawiła, teraz czas na Petersburg (śmiech).
– W Petersburgu będzie za Pana kadencji.
Mam nadzieję, że już wkrótce. Egzamin certyfikatowy to nie tylko poważny sprawdzian kompetencji językowej, dający poczucie satysfakcji jego uczestnikom. Przeprowadzanie egzaminu otwiera możliwości wypracowania pewnej normy znajomości języka polskiego. Nie ukrywam, iż nieuchronnie zbliża się schyłek funkcjonowania mechanizmu wysyłania nauczycieli języka polskiego z Polski na Wschód. W związku z tym, cały ciężar odpowiedzialności za stan znajomości polskiego wśród Polonii muszą przejąć miejscowe środowiska polskie, jedynie pomocniczo korzystające z pomocy i wsparcia Polski. Rozwój w tym kierunku wymaga przyjęcia obiektywnych kryteriów oceny nauczycieli. Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której Polska będzie wspierać tylko nauczycieli mających potwierdzoną dobrą znajomość języka polskiego. Kwestią otwartą jest sprawa powiązania systemu nauczania języka polskiego z oświatą rosyjską. Niestety, jesteśmy aktualnie na bardzo wczesnym etapie dyskusji na ten temat. Istnieje też poważny problem wynagradzania pracy nauczycieli oraz finansowania podejmowanych przedsięwzięć oświatowych. Nie ulega wątpliwości, iż nieuregulowany system wynagradzania negatywnie wpływa na jakość wykonywanej pracy.
– Podczas jednej rozmów z Panem usłyszałam jedno interesujące określenie: uskrzydlenie Polonii petersburskiej, na czym by to miało polegać?
Mówiąc o uskrzydleniu miałem na uwadze potrzebę nowych pomysłów, nowego spojrzenia, byśmy nie działali jedynie w rytmie kalendarza świąt katolickich i narodowych. Potrzebna jest aktywizacja nowych środowisk, nowa przestrzeń działania, wytworzenie warunków, umożliwiających młodemu pokoleniu podejmowanie nowych form aktywności. Nie da się ukryć, iż dotychczasowe metody i środki nie są zbyt atrakcyjne dla młodzieży. Przykładowo, dużo jest zespołów muzycznych odwołujących się do tradycji ludowych, natomiast bardzo mało takich, które odważają się na wejście we współczesną polską kulturę. Państwo polskie oraz organizacje polonijne powinni mieć nie tylko więcej pokory wobec ludzi, którzy przychodzą z nowymi ideami, ale także wywoływać i prowokować do podejmowania nowych inicjatyw oraz projektów. Środowisko polonijne musi mieć koncepcję włączenia się w proces wymiany młodzieży między Polską a Rosją, musi wychodzić z własnymi pomysłami. Jeżeli chcemy młodym elitom rosyjskim pokazać atrakcyjność polskiego myślenia politycznego, to organizujmy seminaria politologiczne, konferencje, dyskusje, angażując w tego typu przedsięwzięcia studentów, którzy są często nieobecni w życiu polonijnym. Starajmy się czerpać z własnego polonijnego zaplecza eksperckiego i wykorzystywać, na ile tylko jest to możliwe, potencjał młodego pokolenia, otwartego na nowe formy działania.
Polonia powinna śmielej otwierać się na środowisko, w którym żyje. Musimy przezwyciężyć strach przed wyjściem na zewnątrz i pokazywać, kim są Polacy Petersburga, opowiadając ich historię, przedstawiając głębokie tradycje i prezentując możliwości, jakie mają oni do zaoferowania. Mam oczywiście świadomość, że Polacy w stosunku do innych, często liczniejszych, grup etnicznych, są i tak bardzo widoczni, aktywni w życiu społeczno-kulturalnym. To jest niewątpliwie naszą cechą narodową, iż potrafimy na obczyźnie długo zachować silną więź etniczną i kulturową.
Biorąc pod uwagę zbudowany w ciągu prawie ćwierćwiecza pokaźny potencjał środowiska polonijnego nie tylko w Petersburgu, ale i w całym okręgu konsularnym, chciałbym zaproponować zorganizowanie w tym mieście dużego polskiego festiwalu dla całej północno-zachodniej Rosji.
– Jak najbardziej jesteśmy za.
Uważam, że przedsięwzięcie to powinno zyskać formę szlachetnej rywalizacji, w której wzięłyby udział nie tylko polonijne organizacje, ale także indywidualni twórcy. Atrakcyjności wydarzeniu niewątpliwie nadałaby konkursowa forma festiwalu z określoną pulą nagród. Podobną imprezę organizowałem w Mołdawii i to bardzo uskrzydliło (śmiech) tamtejsze środowisko polonijne. Trzeba pomyśleć o szczegółach, by wszystko się powiodło, dzięki czemu moglibyśmy pomyśleć o cyklicznym organizowaniu tego typu wydarzenia.
– Co Pan uważa za swoje największe osiągnięcie w życiu? A może ono jeszcze przed Panem?
Może odpowiem w troszkę okrężny sposób. Być może trudno nazwać to osiągnięciem, ale po prostu szczęściem, że przyszło mi uczestniczyć w procesie skoku cywilizacyjnego Polski i dołożyłem do tego małą cegiełkę. Nielicznym polskim pokoleniom dane było żyć podczas tak wielkiego sukcesu swojego kraju i narodu.
– Na zakończenie może krótko opowie nam Pan coś o sobie. Ulubione danie, hobby, czyli to, co interesuje czytelników najbardziej.
Hm, jak bardzo trudno znaleźć odpowiedź na tak proste pytanie. Może zacznę od tego, iż moi znajomi mówią, że jestem pracoholikiem. W związku z tym mam naprawdę bardzo mało czasu na dodatkowe zainteresowania. Obiecałem sobie, że w Petersburgu w odróżnieniu od Moskwy, nie dam się już tylko zapędzić do biura, ale będę się starał jak najszerzej korzystać z uroków tego miasta. Na razie mi się to jeszcze udaje. Za każdym razem, kiedy z żoną wychodzimy z konsulatu, wdychamy wilgotne powietrze, rozglądamy się i mówimy jednocześnie: „Boże, jak tu pięknie”! Chciałbym, żeby moją fascynacją i hobby stał się Petersburg oraz cały przyporządkowany mi kawałek Rosji, kultura tych regionów, ich mieszkańcy. Moją małżonkę pasjonuje północ Rosji, a wiec będziemy bywać i za kołem polarnym.
Wywiad autoryzowany
Rozmawiali: Teresa Konopielko,
Stanisław Karpionok,
współpraca Marlena Karpińska,
zdjęcia Władimir Szraga