Bardzo smutna wiadomość dotarła do nas rankiem 29 marca…
Kiedyś przypadkowy wybór polonistyki sprawił, że poznałam (i wciąż poznaję) wielu wspaniałych i znanych Polaków, ale ze wszystkich to właśnie Maestro i jego żona, Pani Elżbieta, wywarli na mnie największe wrażenie. Genialny kompozytor i kobieta z klasą.
Dziś odtwarzam w głowie te kilka spotkań służbowych i prywatnych. Pierwsze w 2011 roku. Jeszcze jestem studentką, współpracuję z Teatrem Maryjskim, pomagam przy organizacji pobytu Pendereckich. Czekam na nich na lotnisku na sali dla VIP–ów. Samolot wylądował. Czekam kolejne pół godziny. Nie znajduję ich wśród pasażerów. Zaczynam się niepokoić. Schodzę na salę przylotów, widzę ich uśmiechnięte twarze i płonę ze wstydu, że mogliby pomyśleć, że się spóźniłam. Okazuje się, że zrezygnowali z VIP-owskiej obsługi… i wysiedli z innymi pasażerami. Dostaję prezenty od nich i dowiaduję się, że Kompozytor ma ormiańskie korzenie: „Oczy i karnację ma po babci”, – mówi pani Elżbieta. Portierzy w hotelu niemalże rzucają im się w ramiona, radośnie witając ich w drzwiach. Okazuje się, że Pendereccy zatrzymują się w Grand Hotel Europe od pierwszego przyjazdu do Leningradu. Potem herbata z ciastkiem migdałowym, z którego Profesor pomimo cukrzycy nie może zrezygnować. Na koniec dostaję butelkę wina dla moich rodziców. Drugie spotkanie, po latach: ja już pracuję w Konsulacie, ale na zlecenie Pana Ministra Piotra Marciniaka znów odbieram ich na lotnisku. W samochodzie Maestro pokazuje mi tubę – prezent dla Walerija Gergiejewa na jego jubileusz. Opowiada o swoim dendrarium pod Krakowem. Znów herbata, w Konsulacie, – i jeszcze jedna z ciastkiem migdałowym w hotelu. Ciastko jest udekorowane pomarańczowym owocem. „Physalis”, – mówi Maestro i zapamiętuję tę nazwę na zawsze. Ostatnie – w 2017 roku – Pendereccy w Petersburgu odbierają nagrodę w Teatrze Aleksandryjskim. Koleżanka Justyna Wąsik załatwia mi wejściówkę. W przerwie podchodzę do Pendereckich, żeby się przywitać. Trochę się krępuję, nie jestem pewna, że mnie w ogóle pamiętają, ale moje obawy są niepotrzebne – pamiętają nawet moje imię i zapraszają do swojej loży na resztę wieczoru.
Moje ostatnie spotkanie z Maestro, tym razem już tylko duchowe, miało miejsce zupełnie niedawno. Zachwycając się muzyką tak intrygującego w dniach kwarantanny filmu Stanleya Kubricka „Lśnienie”, podskórnie poczułam siłę przekazu Mistrza. Nawet nie wiedziałam, że się nie myliłam.
Patrząc na Pana Profesora, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ciągle jest gdzieś indziej, że ciągle układa nowe kompozycje w głowie. Buja w obłokach. Jest sam na sam z nutami w swoim wyimaginowanym świecie. W tej niewidzialnej łączności wyobraźni i kunsztu Mistrza, w Jego genialnym umyśle, powstawały utwory, których dzięki Jego pracowitości, będziemy już zawsze mogli słuchać.
Odpoczywaj w pokoju.
Anait Velian – absolwentka filologii polskiej na Państwowym Uniwersytecie w Sankt Petersburgu, w latach 2012-2019 tłumaczka-asystentka Konsula Generalnego RP w Sankt Petersburgu, obecnie tłumaczka, nauczycielka języka polskiego w Rydze (Łotwa).