Justyna Wąsik urodziła się w Polsce, ukończyła Politechnikę Gdańską, studiowała filologię rosyjską. W 2010 roku została laureatką Ogólnopolskiego Konkursu Recytacji Poezji Rosyjskiej. Studiowała w Studium Aktorskim im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie. Jest absolwentką Akademii Sztuki Teatralnej w Sankt Petersburgu, aktorka w Teatrze Lensowieta, zagrała w kilku spektaklach (m. in. Szczęście rodzinne, Makbet. Kino, Kabaret Brecht, Budowniczy Solnes, Flet kręgosłup).
Jak się zrodziło u Pani zamiłowanie do teatru, sztuki autorskiej? Czy ktoś z rodziny jest związany z teatrem?
– To była moja własna droga. W mojej rodzinie nikt się nie zajmował teatrem. Kiedy zaczęłam chodzić na zajęcia teatralne, moi rodzice nie rozumieli po co mi to. Poszłam za własnym sercem, czułam, że tego potrzebuje. Podchodzę z niedużego miasteczka z Ostródy, na północnym wschodzie Polski. I tam wszystko się zaczęło od naszej małej grupy teatralnej. Monika Kazimierczyk zebrała młodych ludzi nie mających nic wspólnego ze sztuką i zaczęła tworzyć teatr od podstaw. Działaliśmy dość prężnie przez kilka lat dopóki nie porozjeżdżaliśmy się w różne miejsca. Poczułem ogromną siłę od tego, że ludzie się spotykają i tworzą rzeczy wydawałoby się niemożliwe. Najważniejsze było to, że z niczego zaczęło się rodzić coś pięknego. Potem rozjechaliśmy się na studia, a mimo tego wracaliśmy do naszego miasta, żeby czasami razem coś zorganizować. Siła sztuki jest niesamowita. I już wtedy poczułam, że ma ogromną moc. Potem zmieniłam trochę tor swojego życia, zaczęłam zajmować się zupełnie czymś innym. Dostałam się na studia politechniczne. Uwielbiałam i do tej pory uwielbiam matematykę! Matematyka jest bardzo bliska twórczości. Kiedy skończyłam studia politechniczne, miałam starać się o pracę, udowodnić, że jestem potrzebna w tym zawodzie. Jednak dowieść tego wówczas nie umiałam i dyplom inżyniera zdecydowałam się odłożyć.
Ale nie porzuciła Pani myśl o teatrze?
Myśl o teatrze cały czas była ze mną. Podczas studiów szukałam ludzi, którzy kochają teatr, z którymi można zajmować się sztuką. Studiowałam w Gdańsku, to jest bardzo prężne miasto, ono się twórczo rozwija i tam na prawdę dużo się dzieje. W pewnym momencie obejrzałam prawie wszystkie spektakle na scenie Teatru Wybrzeże i zdałam sobie sprawę, że nie będę w stanie nigdy więcej chodzić do teatru, jeżeli będę siedziała na widowni. Zrozumiałam, że muszę się znaleźć po drugiej stronie. Pomyślałam, że skoro to teatr sprawia mi taką radochę, to muszę zacząć działać.
I wtedy dostała się Pani do Studium Aktorskiego w Olsztynie?
– Najpierw próbowałam dostać się do innych szkół, ale nie udawało się. Jakoś zawsze czegoś brakowało. Wydawało mi się, że coś ze mną jest nie tak, że czegoś mi brakuje, że nie jestem wystarczająco utalentowana. Potem wracałam do tego życia, które sobie budowałam. Do szkół zdawałam pięć razy. Po raz pierwszy chciałam sprawdzić co tam się dzieje, czym się zajmują na studiach teatralnych. Wtedy studiowałem na Politechnice, czułam, że mam swój bezpieczny stworzony świat, w materialnym sensie, robię to, co może dać mi pracę, co jest takie namacalne.
Bała się Pani wyjść poza strefę komfortu?
– Oczywiście. Bałam się zaryzykować. Teraz widzę, że na początku robiłam półmroki. A kiedy już umiałam postawić wszystko na jedną kartę, jak mi się wtedy wydawało, komisja egzaminacyjna oceniała mnie wysoko, jednak do szkoły nie przyjmowali, bo byłam już zbyt gotowa do pracy na scenie, zbyt ukształtowana wewnętrznie. Pomyślałam, że mój czas już minął, że to nie jest moją droga i trzeba wrócić do życia, które sobie zbudowałam. Zaczęłam się uczyć języka rosyjskiego, interesowałam się nim jeszcze wcześniej.
– Nie, zaraz po Politechnice dostałam się na filologię rosyjską. Chciałam się uczyć tego języka i czytać rosyjską literaturę. Planowałam połączyć zdobyty już zawód z opanowanym językiem rosyjskim. To się jednak nie udało. Bowiem to na filologii rosyjskiej pojawili się ludzie, którzy nie pozwolili mi zapomnieć o teatrze. Mam tu na myśli dwie osoby, które odegrały bardzo ważną rolę w moim życiu w tym okresie. Jedną z nich była moja wykładowczyni od literatury rosyjskiej. Ona wysłała mnie na Ogólnopolski Konkurs Recytacji Poezji Rosyjskiej. Oczywiście z wielkim zapałem pojechałam do Krakowa na konkurs i tam wydarzyły się rzeczy niebywałe, magiczne dla mnie, bo ja ten konkurs wygrałam.
Jakie wiersze Pani recytowała?
– Wiersz Nikołaja Zabołockiego Niekrasiwaja diewoczka, wiersz Fiodora Sołoguba Czertowy kaczeli oraz wiersz Zinaidy Gipius Ona. I to właśnie na konkursie zaproponowano mi, że mogę starać się o stypendium, podrzucili mi myśl o studiowaniu aktorstwa, ale nie w Polsce, tylko w Rosji. Ale do Petersburga jeszcze wtedy nie trafiłam… po drodze było jeszcze Studium Aktorskie w Olsztynie im. Aleksandra Sewruka. To właśnie tam od razu z Krakowa pojechałam na egzaminy, przyjęto mnie tam z otwartymi rękoma, jakby do tej pory tyle lat na mnie czekali. Wtedy zaryzykowałam.
Zrezygnowała Pani ze swego ułożonego życia?
– Tak, takiego prawidłowego, bezpiecznego. Zaczęłam studiować aktorstwo w Polsce. Ale Rosja mnie ciągnęła, chciałam mieć z nią kontakt, wiedziałam, że nie bez powodu studiowałam rosyjski, pochłaniałam literaturę rosyjską, moja praca dyplomowa była na temat powieści Bracia Karamazow Dostojewskiego. i wtedy przyszedł czas na Petersburg. Mój wyjazd na staż do Akademii Petersburskiej był możliwy dzięki dofinansowaniu z Ministerstwa Kultury Federacji Rosyjskiej. I po roku miałam wrócić do Polski i tam skończyć studia. Ale rok mi nie wystarczył :-). Ukończyłam Państwową Akademię Sztuki Teatralnej w Sankt Petersburgu. Jestem tu już trzy i pół roku i pracuje w Teatrze Lensowieta.
Czy dostrzega Pani różnicę pomiędzy polską a rosyjską szkołą teatralną?
– Jest różnica w wolności oraz w procesie szukania, w Rosji daje się na to dużo czasu. Jest czas, żeby szukać, zgłębiać. Program teoretycznie jest ten sam, ale pewne rzeczy mogą się zakończyć po czterech latach, a mogą się nie zakończyć, mogą mieć swoje zakończenie daleko w przyszłości. W Polsce pół roku pracujemy nad czymś, potem to oceniamy, idziemy dalej. Trochę się odcinamy od tego, co do tej pory zostało wypracowane.
Czyli ten system jest bardziej sztywny?
– Tu raczej w grę wchodzi pojęcie czasu. W systemie nauczania, gdzie czas jest ważnym wykładnikiem nie można się w pełni się wyswobodzić i oddać procesowi szukania. W Rosji jest system jednego mistrza, który prowadzi swój kurs przez cztery lata. On jest głównym mistrzem. W Polsce pedagodzy częściej się zmieniają, dużo więcej osób ma wpływ na twój zawodowy rozwój. Częściej zmieniają się wykładowcy, którzy potrafią pokierować cię w inną stronę niż do tej pory. Praca z reżyserem zaczyna się na trzecim roku, aktorzy zaczynają się przygotowywać do zawodu jak to jest w teatrze. W Rosji to dzieje się naturalnie. Przez cztery lata oswajasz się ze sceną, ze sobą, wynosisz na scenę wszystko, nie wstydzisz się. Na scenie jesteś ty, przepuszczasz przez siebie, nie grasz niczego. W Rosji granica ja – scena czy scena – życie zaciera się. Akademia pochłania całe życie, jest życiem na cztery lata.
Czy Pani ma swojego mistrza, która osoba wywarła na Panią największy wpływ?
– To jest reżyser mojego teatru Jurij Butusow, który jest moim drogowskazem zawodowym. To jest reżyser, który nie pozwala się zatrzymywać, który nieustannie inspiruje do poszukiwań. A same poszukiwania są nieproste, ale jakże pasjonujące i kiedy trafia się na to, czego się szukało to zachodzą niebywałe reakcje chemiczne. To magia teatru! Na pewno miałam szczęście, że trafiłem do takiego teatru, do takiego wybitnego reżysera. Gdyby nie to spotkanie, pewnie nie zostałabym w Rosji.
Jaka z dotychczasowych ról jest dla Pani najważniejsza?
– Trudno powiedzieć. Nie raz to, co się rodzi na próbach i czego w rezultacie nie pokazujemy publiczności, ma dla mnie największą wartość. Każda moja praca ma dla mnie oddzielną wartość. Zaczynaliśmy od spektaklu Szkice na podstawie różnych fragmentów z utworów Dostojewskiego. Ja wybrałam fragmenty z Bracia Karamazow, Idioty, Notatek z podziemia. To była moja pierwsza praca w warsztatach teatralnych, bardzo ważna dla mnie. Z tego wyrósł spektakl, co prawda teraz go już nie gramy, aczkolwiek on ciągle żyje w moim sercu.
Z kolei spektakl „Szczęście rodzinne” Tołstoja wyrósł z egzaminu z mowy scenicznej z naszym pedagogiem Tatianą Pawłowiec. To była bardzo cenna praca z tekstem, gdzie trzeba było poddać się słowu. I t o była dla mnie ważna lekcja.
Ogromną dla mnie wartość miała praca nad spektaklem „Budowniczy Solnes” Ibsena w reżyserii mojego kolegi ze studiów Kiriłła Frołowa. Znam go już 4 lata, dlatego był ten moment zaufania, wiary. Został znaleziony pewien język. I Chociaż mieliśmy swoje trudności, to właśnie wiara, że nam się uda nam pomogło. Dla mnie to bardzo ważne, żeby reżyser wierzył w ciebie jako artystę, człowieka. Wiara czyni cuda. Nie raz ty sam nie wierzysz, ale drugi wierzy i wtedy zaczynasz myśleć, że jednak możesz to zrobić, następuje ten moment przekraczania własnych granic. Dzieje się coś ponad nami, czego nie możemy ogarnąć rozumem.
Ma Pani różne role, gra Pani również w spektaklu muzycznym na podstawie wierszy Majakowskiego.
– Tak. Reżyserem tego spektaklu jest Maksim Didenko. Mój rok jest bardzo muzykalny. W tym spektaklu interpretujemy poezję Majakowskiego w oprawie muzycznej. Próbujemy też plastycznie wyrazić to jak czujemy jego poezję. Bo przecież słowo to pretekst to fantazji, a tym bardziej poezja i przy tym Majakowskiego! I dlatego powstał taki intensywny w swoich kolorach i dźwiękach spektakl.
Co Pani uważa za swój sukces?
– Nie umiem przyznać się do sukcesu, nie wiem czym jest sukces. Kiedy coś się uda, widzę co trzeba robić dalej. Czuję, że trzeba się rozwijać dalej. Na pewno cieszę się z tego, że skończyłam Akademię. Decyzja pójścia do szkoły teatralnej była dla wielu moich znajomych i mojej rodziny niezrozumiałą. Jestem szczęśliwa, że udało mi się to zrealizować, że umiałam zaryzykować. Wiedziałam, że studiowanie w Rosji nie będzie łatwe, ale kiedy idziesz własną drogą, nie bojąc się co będzie po drodze, to wówczas wydarzają się rzeczy niemożliwe i okazuje się, że wszystko jakoś się układa, po swojemu. Wtedy zaczynasz się w tym kierunku rozwijać, jeżeli to jest rzeczywiście twoje. Widzę sukces w podejmowaniu ryzyka, cieszę że się nie przestraszyłam, nie poddałam się wewnętrznie.
Jakie wrażenie sprawił na Pani Petersburg, Rosja?
– Moje odczucia się zmieniają. Na początku jak przyjechałam do Petersburga byłam wszystkim mocno zachwycona. Dużo wcześniej podróżowałam, jednak nie żyłam za granicą, a tu okazało się, że Petersburg przyjął mnie bardzo ciepło. Ludzie, których zaczęłam poznawać i na pewno moja otwartość sprawiły, że czułam się jak w domu, tylko język się zmienił :-). Pamiętam, że wywarli na mnie ogromne wrażenie kontrolerzy w autobusach. Żywi ludzie! Jak powiesz dokąd chcesz jechać i zaśniesz po drodze, to cię obudzą. Później nastąpił etap, że byłam zmęczona tak ogromnym potokiem ludzi, potrzebowałam stworzyć swoją przestrzeń.
Jeśli chodzi o biurokratyczne przygody, to miałam ich sporo. Moje nazwisko pisano w różny sposób w różnych urzędach, w związku z czym musiałam dowodzić, że ja to ja, na początku było to na prawdę zabawne, ale po roku zaczęłam się denerwować i wchodzić w spory. W takich momentach chciało się nie raz uciec do Polski. Tego jeszcze nie zrobiłam, to znaczy, że coś mnie mocno tu trzyma… i sam Petersburg chyba dopiero poznaję. Od początku byłam otwarta na miasto, ale tak, jak umiałam w danym momencie. Teraz zaczął się kolejny etap naszej znajomości :-). Na pewno Petersburg nie jest łatwym miejscem do życia, co wynika zarówno z geograficznego położenia, jak i z historycznych doświadczeń. Kiedy tak mocno brakuję energii, którą daje słońce, Petersburg oferuje inną siłę, która płynie z wysoko rozwiniętej sztuki.
Pewnie teatr daje Pani siłę?
– Oczywiście, to jest to słońce, które wytwarza energię potrzebną do życia. Teatr jest wymianą energii pomiędzy samymi aktorami, a potem z widownią. Teatr to też laboratorium, w którym zachodzą procesy poznawania siebie, odkrywania nowego w sobie. W teatrze powinniśmy czuć się jak dzieci, swobodni, otwarci, szczęśliwi. Teatr to jest moment, kiedy się łączymy w jednakowych uczuciach, możemy o nich opowiedzieć, przyznać się do czegoś otwarcie, możemy się oczyścić, możemy się nie zgadzać, oburzyć, zaprotestować. A w tym wszystkim jednakowo kochamy, cierpimy.
Czy publiczność w Petersburgu różni się od publiczności w Rosji?
– Na pewno czymś się różni. W Petersburgu zachowała się piękna moda chodzenia do teatru. Widzowie zazwyczaj są oczytani, znają bardzo dobrze zwłaszcza rosyjską literaturę. są jakby przygotowani do odbioru sztuki. Odnoszę jednak wrażenie, że publiczność petersburska jest trochę zamknięta, może ludzie nie chcą, żeby została przekroczona pewna ich granica. Myślę, że to ze strachu na to, co nowe, co może wkraść się w nasze dusze. Ale czy polska publiczność jest bardziej otwarta? Nie wiem… Może nawet jeśli bardziej otwarta, to czy tak przeżywająca i poważnie podchodząca do sztuki, jak w przypadku rosyjskiego widza. Teatr w Polsce stał się mocno intelektualnym. Widzowie próbują pojąć i często reżyserzy głównie takim sposobem szukają, ale nie czują, nic się z nimi nie dzieje.
Jakie spektakle ostatnio wywarli na Panią najbardziej mocne wrażenie?
– Spektakle, które wywarły na mnie największe wrażenie czy które widziałam ostatnio? największe wrażenie wywarły na mnie spektakle grane gościnnie w Petersburgu. „Szczęście rodzinne” pracowni Piotra Fomienko z Moskwy. Piękny spektakl! Lekko i tak prosto opowiedziana historia, niemal że unosi się nad sceną…. i tak mocno zapadająca w serce. I jeszcze jeden spektakl, którego послевкусие żyje we mnie do tej pory. To „Eugeniusz Oniegin” Rimasa Tuminasa, spektakl teatru Wachtangowa. Chce się powiedzieć po rosyjsku, to jest волшебный спектакль! Śledzę też jak polscy reżyserzy pracują na rosyjskiej scenie. Na przykład Krystian Lupa wystawił Mewę w Teatrze Aleksandryjskim, Krzysztof Gorbaczewski pokazał Makbeta na Nowej scenie Teatru Aleksandryjskiego.
Co Panią inspiruje, skąd Pani czerpię natchnienie?
– Siły dają mi przyjaciele i rodzina. Ich wiara we mnie. Rozmowy i spotkania. Oprócz teatru mam jeszcze małe swoje pasje, którym się też oddaję. I na pewno przyroda! Kontakt z przyrodą daje ogromną siłę. Rejon Polski, z którego pochodzę nazywany jest Krainą Lasów i Jezior. Tam w jednym niedużym mieście, w którym wcześniej mieszkałam jest aż 12 jezior!
Jakie ma Pani plany na przyszłość?
– Trudno powiedzieć co będzie dalej, na razie tu mieszkam i pracuję. Aktualnie pracujemy nad szwedzką sztuką Larsa Norena „Demony” w reżyserii Denisa Husniejarova. Premiera już niebawem 19 grudnia. To jest niełatwy materiał z nastrojem szwedzkim, może i podobnym do petersburskiego…
Czego Pani chciałaby życzyć czytelnikom Gazety Petersburskiej ?
– Święta są czasem, kiedy ważne jest by się zatrzymać, by można było otworzyć na drugiego człowieka, przyznać się do czegoś, znaleźć czas na coś, co długo się odkładało. Życzę czytelnikom odwagi i otwartości, by umieć powiedzieć bliskiej osobie, że się kocha. Dzielmy się ze sobą swoimi uczuciami, otwierajmy się, i nie brońmy się przed nimi.. Tylko wtedy może przyjść odpowiedź, można coś usłyszeć, czego my potrzebujemy. Życzę pięknych, szczerych rozmów, spojrzeń w oczy.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał Stanisław Karpionok
Zdjęcia: Biuro prasowe Teatru Lensowieta