Historia o tym, jak jeden ksiądz z Petersburga uratował w Rzymie w 1830 roku życie Adamowi Mickiewiczowi, czyli jeszcze jedna tajemnica związana z wieszczem narodowym wyjaśniona!

KS. STANISŁAW PARCZEWSKI (1803-1830), PRZYJACIEL ADAMA MICKIEWICZA I CZŁOWIEK, KTÓRY URATOWAŁ GO OD NIECHYBNEJ ŚMIERCI
Stanisław Parczewski, syn Wincentego, teolog, pisarz i przyjaciel Adama Mickiewicza, a także Edwarda Odyńca, urodził się 1 marca 1803 r. w Zalesiu w Mścisławskim Powiecie Mohylewskiej Guberni. Był siostrzeńcem abp. Stanisława Siestrzeńcewicza-Bohusza, który widział w nim nadzieję na duchowną karierę po swojej śmierci, do której on sam zawsze dążył.

Arcybiskup przez całe swoje życie wiernie wspierał swoich braci, siostry, a także swoich krewnych. Stanisław otrzymał swoje imię na cześć samego metropolity i był jego ulubionym krewnym, dzięki temu mógł zacząć studiować w jednej z najlepszych szkół gimnazjalnych w Petersburgu. Następnie wuj wysłał go do Wilna, gdzie młody Parczewski został przyjęty do Głównego Seminarium Teologicznego.
W 1823 r. metropolita mając 93 lata rozpoczął budowę kościoła św. Stanisława we Petersburgu, który zakończył na początku maja 1825 r. Kościół ten został także zbudowany z myślą, aby po śmierci samego metropolity nowo wybudowaną świątynią w stolicy imperium mógł kierować jego siostrzeniec.
Metropolita wyraził to pragnienie w sporządzonym testamencie na krótko przed swoją śmiercią, wskazując, że rektorem kościoła św. Stanisława powinien być jeden z jego najbliższym krewnych na stanowisku kanonicznym z diecezjalnego duchowieństwa” (dając prawo do kritiorstwa do tego kościoła po jego śmierci). Wówczas Stanisław był tylko diakonem, aby zostać księdzem, musiał studiować jeszcze przez kolejny rok w Głównym Seminarium Duchownym w Wilnie.

„NIEDOSZŁY” PRYMAS LITWY
Przyszłym rektorem kościoła św. Stanisława w Petersburgu, według planu abp. Siestrzeńcewicza powinien zostać Stanisław Parczewski. Metropolita miał jednak nadzieję jeszcze na długie życie, tak wynikało z jego własnych słów, na ponad stuletnie życie, a swemu siostrzeńcowi przygotował po święceniach błyskotliwą karierę duchowną. Można nawet założyć, że przy wsparciu rosyjskiego cesarza mógłby on w przyszłości być katolickim prymasem Rosji. Wszystko szło w tym kierunku, ale nagła śmierć cesarza Aleksandra, a następnie samego Siestrzeńcewicza, pogrzebała te plany.
Już za czasów Katarzyny II, abp Siestrzeńcewicz chciał ze wsparciem cesarzowej zostać kardynałem i prymasem Rosji. Jednak Stolica Apostolska uznała to za poważne niebezpieczeństwo ewentualnej schizmy w Kościele katolickim w Europie. Cesarz Aleksander I popierał pomysł uczynienia abp. Siestrzeńcewicza kardynałem, o czym mówią trzy artykuły ks. Michaiła Godlewskiego, profesora Rzymskokatolickiej Akademii Duchownej w Petersburgu, a później biskupa, opublikowane w Kwartalniku Litewskim w Petersburgu w 1910 r. Ks. Godlewski pisał o planach cesarza i samego abp. Siestrzeńcewicza o tym, aby w Rosji pojawił się kardynał.
W rezultacie tych starań abp. Siestrzeńcewiczowi udało się uzyskać od Stolicy Apostolskiej tylko przywilej noszenia czerwonych szat kardynalskich bez jego formalnego wprowadzenia do kolegium kardynalskiego. Minęło ponad 10 lat i abp Siestrzeńcewicz powrócił do tych planów, chociaż już miał 80 lat. Z otrzymaniem tytułu prymasa Rosji nie wyszło, ale może mógłby zostać prymasem Litwy? Otóż w 1809 r. zmarł nagle ks. Jan Kossakowski, biskup ordynariusz diecezji wileńskiej, a kapituła wileńska wybrała administratorem diecezji – infułata Puzynę. Abp Siestrzeńcewicz, jako metropolita, nie zgodził się z tym i mianował prałata Hieronima Strojnowskiego administratorem diecezji wileńskiej.
W maju 1815 r. prałat Strojnowski nagle zmarł, a na jego miejsce kapituła wileńska ponownie wybrała infułata Puzynę i poinformowała o tym metropolitę w Petersburgu. W maju 1816 r., a wiec rok później, abp Siestrzeńcewicz wysłał do kapituły wileńskiej list, że z tym wyborem się nie zgadzał i teraz on sam mianował siebie administratorem diecezji. Do swego listu przyłączył też dekret cesarza Aleksandra I wydany 16 maja, który potwierdzał jego nominację. Od tego czasu abp Siestrzeńcewicz za pośrednictwem swoich zaufanych przedstawicieli, zarządzał diecezją wileńską z Petersburga,. Czyniąc przy tym wszystko, aby zostać prymasem Litwy i zagarnąć jeszcze więcej władzy kościelnej.
W swoich planach, zamierzał uczynić diecezję wileńską, archidiecezją, a archidiecezję mohylewską zrobić prostą diecezją. Prymas Litwy miał być metropolią składającą się z sześciu katolickich diecezji w imperium rosyjskim. W tym celu arcybiskup opracował nawet 16-punktowe memorandum, które przekazał ministrowi spraw wewnętrznych carskiego rządu. Wydaje się jednak, że sam minister zapobiegł tym planom i nie poparł ich.

Może być był to przypadek o którym bp Konstanty Łubieński opowiadał w swoich wspomnieniach. Otóż niemiecki kupiec Joseph Perling, który był uczestnikiem tego wydarzenia, osobiście opowiedział o tym autorowi. Otóż, abp Siestrzeńcewicz przekazał swoje memorandum ministrowi MSW w Petersburgu, w którym wyraził chęć odłączenia Kościoła katolickiego w Rosji od Stolicy Apostolskiej i uczynienia z niego Kościoła narodowego. Informacja o tym z kancelarii metropolity potajemnie została przekazana księciu Konstantemu Lubomirskiemu. Z tą smutną wiadomością poszedł on do swego przyjaciela Perlinga, który poradził mu, aby poprosił sekretarza ministra wręczając mu jednocześnie łapówkę, aby pożyczył mu te memorandum na kilka godzin. Tak też książę uczynił i wieczorem tego dnia pokazał oryginał pisma Siestrzeńcewicza – Perlingowi. Oboje jego treścią byli przerażeni i tym, co arcybiskup zamierzał uczynić. Nagle w obecności księcia Lubomirskiego, Perling rzucił ten dokument w ogień i natychmiast spłonął. Książę był śmiertelnie przerażony tą niespodziewaną akcją swego przyjaciela. Ten jednak mu wyjaśnił, że nic strasznego się nie stało. Trzeba tylko teraz dać sekretarzowi ministra, który przyjdzie po memorandum, jeszcze więcej pieniędzy, a wówczas będzie milczał.
Dlatego minister już tego memorandum więcej nie zobaczył, a metropolita zaś zapewne myślał, że jeśli minister milczy, znaczy był on jest negatywnie nastawiony do jego idei, które w nim były zawarte. Być może, w ten sposób dwie osoby świeckie, Polak-książę i niemiecki kupiec, uratowali Kościół katolicki w Rosji przed wewnętrznym rozdarciem.
Metropolita Siestrzeńcewicz, który w tylko wieku 35 lat przeszedł z kalwinizmu na katolicyzm przez wiele lat do samej swojej śmierci „kpił” z diecezji wileńskiej, ze względu na swoje egoistyczne plany i przyczynił się do tego, że pozostała ona bez biskupa diecezjalnego przez 20 lat.

W GŁÓWNYM SEMINARIUM TEOLOGICZNYM NA UNIWERSYTECIE W WILNIE
Wróćmy jednak do ks. Parczewskiego, który na początku 1825 r. przyjął święcenia kapłańskie w Wilnie, a także obronił pracę doktorską z teologii. Znał przy tym już kilka języków obcych. Jego praca została opublikowana przez drukarnię uniwersytecką w lipcu 1825 roku w Wilnie. Z samego tytułu rozprawy staje się jasnym kim był młody ksiądz. Był on seminarzystą utrzymywany w seminarium na koszt cesarski. Musiał się o to wystarać dla swojego siostrzeńca abp Siestrzeńcewicz. Bardzo ciekawy jest też sam tytuł doktorskiej pracy, która była napisana z teologii moralnej. Brzmiała ona: „Relacja między regułami postępowania a prawdami pozytywnych aspektów chrześcijaństwa w carskiej literaturze Uniwersytetu w Wilnie, a znajdującej się na wydziale teologii, tak aby wiedza o autorytecie etycznym i politycznym podążała za teologią prawa i debaty publicznej”.
W tym samym roku, w wieku 23 lat, powrócił ks. Parczewski z Wilna do Petersburga, do swego protektora, który przygotowywał jemu przy wsparciu samego cesarza błyskotliwą karierę. Wydaje sie także prawdopodobnym, że ze względu na swego siostrzeńca, metropolita nie zamknął Głównego Seminarium Duchownego w Wilnie, czego domagał się gubernator wileński i Kolegium Duchowne w Petersburgu. To seminarium było w rzeczywistości instytucją świecką i tak, na przykład biskup Mackiewicz z Kamieńca pisał, że Kościół „potrzebuje kapłanów jako przywódców prowadzących ludzi do zbawienia, a nie kapłanów astronomów czy botaników”. I zapewne ks. Parczewski był wychowywany w podobnym duchu, o którym wszyscy wiedzieli, kto jest jego protektorem.

SPEŁNIENIE MARZENIA O STUDIOWANIU SIOSTRZEŃCA ZA GRANICĄ
W Rosyjskim Państwowym Archiwum Historycznym w Petersburgu są przechowywane dokumenty Departamentu Edukacji Publicznej w Okręgu Szkolnym w Wilnie noszące tytuł „O wysłaniu byłego ucznia Głównego Seminarium Duchownego na Uniwersytecie Wileńskim, doktora teologii S. Parczewskiego za granicę w celach naukowym i o jego śmierci”.
Z nich dowiadujemy się, że ks. Parczewski pod koniec 1825 r. napisał prośbę do Ministra Edukacji Publicznej, a także do dyrektora Obcych Wyznań Duchownych MSW, aby umożliwiono mu poprawę znajomości literatury francuskiej. W tym celu prosił o możliwość wyjazdu za granicę na koszt Uniwersytetu Wileńskiego. Ponadto, według dyrektora Wileńskiej Okręgu Edukacyjnego, Parczewski był jednym z najzdolniejszych studentów, a na samym Uniwersytecie nie było możliwości dalszych studiów, dlatego też popierał jego wyjazd za granicę (List dyrektora z dnia 15 stycznia 1826 r.) W związku z tym pismem z dnia 12 maja 1826 r. dyrektor proponował wydzielić ks. Parczewskiemu rocznie 600 rubli srebrem, a które Uniwersytet posiadał, a nie wykorzystał. Była to łączna kwota – 12.897 rubli srebrnych. Ponadto dyrektor zażądał jeszcze od Uniwersytetu instrukcji dla ks. Parczewskiego na czas pobytu jego za granicą.
Sam abp Siestrzeńcewicz uważał, że Kościołowi w Rosji potrzebni są ludzie, którzy znaliby dobrze język niemiecki, a także że powinni być oni lojalni w stosunku do władz carskich. Nauczanie ich powinno być ograniczone do czterech lat i że najpierw należy ich wysłać do Wiednia, a potem do Paryża, a stąd do Włoch. Metropolita sugerował także władzy świeckiej, że wysyłając ks. Parczewskiego za granicę, jego zachowanie powinno być pod nadzorem. W tym celu zamierzał dać swemu siostrzeńcowi listy polecające do tych lokalnych biskupów za granicą, gdzie Parczewski zamierzał studiować. Ci biskupi powinni obserwować jego postępy w nauce i chronić go przed niewłaściwymi wpływami. Wszystkie te idee metropolity podtrzymywał i wspierał Nikołaj Nowosilcow, kurator wileńskiego okręgu szkolnego.
W dniu 2 czerwca 1826 r. minister Edukacji Narodowej – Aleksander Sziszkow zgodził się na wyjazd ks. Parczewskiego za granicę. Komitet Ministrów Rządu Rosyjskiego na dwóch posiedzeniach w Petersburgu w dniach 8 czerwca i 3 sierpnia 1826 r. omówił kwestię zagranicznych studiów ks. Parczewskiego. Na pierwszym posiedzeniu komisja postanowiła zwrócić się w tej sprawie do cesarza Mikołaja I w celu uzyskania najwyższego zezwolenia. Cesarz zaś odpowiedział, że na sugestię swego brata, księcia cesarzewicza zezwalał ks. Parczewskiemu studiować tylko w Wiedniu i Rzymie, omijając Paryż.

ŚMIERĆ I POGRZEB ABP SIESTRZEŃCEWICZA
Jednak Opatrzność Boża niespodziewanie „wmieszała się” we wszystkie plany metropolity, gdyż arcybiskup nagle i niespodziewanie zmarł 1 grudnia 1826 r. w Petersburgu. Dwa tygodnie później, 15 grudnia, może być dlatego, aby wszyscy jego krewni mieli czas na przyjazd na pogrzeb, został pochowany. Słowo żałobne nad trumną arcybiskupa, które trwało prawie godzinę, wygłosił po francusku, ks. Stanisław Parczewski, młody doktor z teologii. Bronił on w kazaniu polityki lojalności metropolity wobec cesarzy rosyjskich. Jego kazanie na pogrzebie z dodatkiem danych biograficznych zostało szybko wydrukowane w Petersburgu w języku francuskim, a za kilka miesięcy przetłumaczone z języka francuskiego i wydane po polsku. Było to w Wilnie w 1827 roku i te publikacje mówiły wiele o możliwościach młodego kapłana.
„Parczewski powiedział podczas pochówku metropolity – napisał w swoich wspomnieniach Iwan Łobejko, słowa w języku francuskim, w którym umieszczone zostały główne wydarzenia z życia arcybiskupa, co sprawiło, że zachował tę pamięć zarówno o sobie, jak o nim (…). Kontynuując moją wieloletnią znajomość z duchowieństwem rzymskokatolickim, nie znałem nikogo, kto łączyłby tak wiele wspaniałych cech umysłu i serca z doskonałym wykształceniem i dobrym wyglądem”.
Pisząc swój testament abp Siestrzeńcewicz popadł w pewien rodzaj sprzeczności. Z jednej strony mianował rektorem kościoła św. Stanisława swojego siostrzeńca, który był kapłanem diecezjalnym, a z drugiej strony, zostawił wiele pieniędzy na utworzenie szkoły powszechnej przy świątyni dla dzieci biednych. Bardzo młody kapłan nie mógł sam tego wszystkiego wypełnić. Dlatego też dwa lata po śmierci metropolity zwierzchnictwo Archidiecezji Mohylewskiej postanowiło zaprosić w tym celu Zakon Pijarów, który specjalizował się w prowadzeniu takich szkół. Jednak Pijarzy nie przybyliby do Petersburga, gdyby nie otrzymali całego kierownictwa w kościele św. Stanisława.

SKARGA NA UNIWERSYTET WIELEŃSKI
Dla ks. Parczewskiego nadeszły trudne dni. Wielu osób, w tym duchownych z Uniwersytetu Wileńskiego, z ulgą przyjęło wieść o śmierci metropolity. Ich główny przeciwnik umarł, co oznaczało też, że nie trzeba było liczyć się z młodym jego siostrzeńcem.
W dniu 14 maja 1827 r. ks. Parczewski napisał jednak „kulturalną” skargę na władze Uniwersytetu Wileńskiego do Aleksandra Sziszkowa, ministra Edukacji Publicznej. Młody ksiądz napisał w liście, że minęło już osiem miesięcy od decyzji Jego Cesarskiej Mości (Mikołaja I) o wysłaniu go na studia za granicę, a Uniwersytet nie przedstawił jeszcze do tej pory instrukcji potrzebnej do takiego wyjazdu. Ona była potrzebna, aby sam minister mógł ją zatwierdzić, a wtenczas on będzie mógł wyjechać za granicę. Ks. Parczewski dwukrotnie w swoim liście używał słów „doktor teologii” i „ipodiakon”. Tytuł „ipodiakon” nie był używany w Kościele katolickim, ale w Cerkwi Prawosławnej i oznaczał osobę duchowną, która służyła głównie przy biskupie podczas liturgicznych obrzędów. Odpowiednim stopniem w Kościele katolickim był tytuł subdiakona.
W dniu 23 maja 1827 r. minister Sziszkow prosił kuratora wileńskiego okręgu szkolnego, Nowosilcewa, o wyjaśnienie przyczyny, dlaczego nastąpiło opóźnienie z wydaniem instrukcji przez Uniwersytet. 19 czerwca 1827 r. dyrektor odpowiedział, że instrukcja (na 17 stronach) jest już gotowa i jest gotów ją wysłać, tylko nie wie komu. Dokument ten mówił najpierw w ogólnych słowach o tym, jak osoba duchowna powinna się zachowywać za granicą, a następnie w 16 szczegółowych punktach określała wymagania dotyczące studiowania ks. Parczewskiego. Była nawet uwaga, gdzie on powinien zamieszkać w Wiedniu i w Rzymie.
Pierwszy punkt głosił, że główną rzeczą oprócz pogłębienia wiedzy teologicznej dla ks. Parczewskiego powinna być nauka języka niemieckiego. Dlatego też w Wiedniu musiał on studiować trzy lata, a następnie przez jeden rok w Rzymie. Powinien tam przybyć w październiku trzeciego roku studiów. Oprócz języka niemieckiego powinien uczyć się w Wiedniu również siedmiu innych języków: włoskiego, hebrajskiego, greckiego, arabskiego, chaldejskiego i syryjskiego. Po zakończeniu studiów w każdym z tych języków powinien ponadto zdać egzamin.
Instrukcja ta nie posiadała ani podpisu ani numeru, co wskazywało na trudności z jak wielkim trudem, pod carskim przymusem, przygotował je rektor uniwersytetu – Wacław Pelikan.
Dlatego też nie miał racji Iwan Łobojko, który we swoich wspomnieniach napisał, że we wrześniu 1827 r. ks. Parczewskiemu udało się z pomocą Andrzeja Klongiewicza, profesora Uniwersytetu Wileńskiego otrzymać stypendium z Głównego Seminarium na Uniwersytecie Wileńskim za czteroletnią naukę w Rzymie i Wiedniu. Łobojko, podobnie jak Adam Mickiewicz, nie znali prawdy o tym, w jaki sposób ks. Parczewski wyjechał za granicę na swe studia.

Dla ks. Parczewskiego była jeszcze jedna trudność, musiał otrzymać listy polecające do innych biskupów, w tych miastach, gdzie miał studiować, a także listy do rosyjskich misji dyplomatycznych. Był to pomysł jego wuja, który w ten sposób chciał przekonać cesarskich urzędników o lojalności swojego siostrzeńca.
W tym także pomogli carscy urzędnicy, tak, że ks. Parczewski otrzymał wkrótce niezbędne listy do ambasadora przy Misji Rosyjskiej w Wiedniu. Od nowego zaś metropolity mohylewskiego abp. Cieciszewskiego otrzymał pisma do arcybiskupa Wiednia i nuncjusza papieskiego. Ponadto nowy metropolita wysłał specjalny list do samego ks. Parczewskiego.
I wreszcie spróbujmy przedstawić sobie, kim miał by być ks. Parczewski po powrocie ze studiów do Rosji. Czy nie byłby to „nowy” metropolita Siestrzeńcewicz, który rządziłby Kościołem katolickim w Rosji przez następne 50 lat? Czy nie stałby się prymasem Rosji, realizując niespełnione marzenie swego wuja? Jego krewny rządził Kościołem katolickim w Imperium Rosyjskim przez 53 lata (1773-1826), ale nigdy nie chciał przybyć do Rzymu. Zapewne obawiał się niezbyt pochlebnej reakcji papieża i Stolicy Apostolskiej na jego karygodną administrację lokalnego Kościoła. To jednak, czego obawiał się abp. Siestrzeńcewicz odnośnie ks. Parczewskiego, na samym dziele wpłynęło na życie młodego księdza, gdyż, jak później zobaczymy popadł on w towarzystwo patriotycznej nastrojonej polskiej młodzieży.

WYJAZD DO WIEDNIA
W dniu 21 września 1827 r. Iwan Łobojko wysłał list do Joachima Lelewela, w którym napisał: „Mój Drogi Przyjacielu! Przez ks. Stanisława Parczewskiego, wysyłam do ciebie, Panie Profesorze dzieło Śniegienowa, który bardzo chce, żebyś go nie oszczędzał i poinformował go o swoich uwagach i poprawkach”. Ten list potwierdzał znajomość ks. Parczewskiego z jednym ze znanych autorytetów naukowym I połowy XIX wieku.

PRZYJACIEL ADAMA MICKIEWICZA I EDWARDA ODYŃCA
Przyjaźń Adam Mickiewicza z ks. Stanisławem Parczewskim jest owiana pewną tajemnicą. Gdzie i kiedy mogliby się spotkać? Jednak dzięki listowi Łobojki do Lelewela wiemy na pewno, że ks. Parczewski był zaznajomiony z tym ostatnim, kiedy studiował w Wilnie. Adam Mickiewicz zaś utrzymywał bliskie kontakty z Joachimem Lelewelem, który był dla niego autorytetem. Ponadto czas nauki ks. Parczewskiego i Mickiewicza na Uniwersytecie w Wilnie zbiegają się, choć studiowali na różnych wydziałach. Między nimi zrodziła się wielka przyjaźń, która została później zapieczętowana w kamieniu w kościele św. Stanisława w Rzymie, po nagłej śmierci ks. Parczewskiego. Może też ks. Parczewski był także zwolennikiem wileńskich filomatów i spotykał się z nimi pokazując przy tym swoja twórczość?
Z pewnością ta przyjaźń trwała w Petersburgu, gdyż ks. Parczewski mieszkał u swojego stryja metropolity przy ulicy Targowej 22, gdzie Mickiewicz zawsze mógł uzyskać niezbędną pomoc. Mogli się także spotkać się w Moskwie, gdyż byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi.
Przy nakreśleniu tego wszystkiego co dotyczy tej wielkiej przyjaźni pomocne będą nam listy pisane przez Odyńca do dwóch swoich przyjaciół: do Juliana Korsaka i Ignacego Chodźki. Zostały one wydane w Warszawie w 1885 roku. Nas interesuje Tom III, gdzie poeta wymienia nazwisko ks. Parczewskiego aż 24 razy. Otóż Odyniec 23 listopada 1829 napisał tak: „…ja i ksiądz Stanisław Parczewski, dobry mój znajomy z Wilna, kolega i serdeczny przyjaciel Ludwika Spitznagla, wnuk po siostrze metropolity Siestrzeńcewicza, kosz¬tem jego niedawno przysłany do Rzymu, aby tu koń¬czył studia teologiczne, i przez to samo zapewne uto-rował sobie może drogę do przyszłych kościelnych dostojeństw. Jest on mój jednolatek, i wiedziałem już w Wilnie, że ma pociąg do pióra. Jakoż przy¬znał mi się dzisiaj, że pisze historyczną powieść pod tytułem: „Władysław Biały” – którą ma nam tu kie¬dyś przeczytać. Adama znał już z daleka w Petersbur¬gu, i jest z gorącem uwielbieniem dla niego.

Widzimy wiec, że Odyniec nie znał także całej prawdy o studiach ks. Parczewskiego i że był jego znajomym już w Wilnie, a także mamy potwierdzenie o spotkaniu czy też spotkaniach Mickiewicza z ks. Parczewskim w Petersburgu.
Mickiewicz po raz pierwszy przybył do Petersburga w listopadzie 1824 roku po strasznej powodzi i zamieszkał w mieście nad Newą przez trzy miesiące. Drugi raz mieszkał w Petersburgu od grudnia 1827 r. do lutego 1828 r. Jego trzeci pobyt trwał tutaj od kwietnia do maja 1829 roku. Poeta zamieszkał przy ul. Kazańskiej 39, to jest w odległości około kilometra od kościoła św. Stanisława. Ks. Parczewski wyjechał z Rosji do Wiednia pod koniec września 1927 r., ale mógł na krótko wracać do miasta nad Newą, na przykład pod koniec każdego roku, aby zabrać przyznane stypendium na zagraniczne studia, W takim przypadku nie może być mowy, aby młody kapłan nie zapraszał swojego przyjaciela do domu i do kościoła, którego miał być kuratorem.
W maju 1829 r. Mickiewicz wypłynął z Petersburga za granicę, odwiedził najpierw Niemcy, potem Szwajcarię. Pod koniec zaś grudnia 1829 r. przybył do Rzymu wraz z Edwardem Odyńcem, który zdążył odwiedzić jeszcze Mickiewicza w Petersburgu przed jego wyjazdem.

SPOTKANIE PRZYJACIÓŁ W WIECZNYM MIEŚCIE
Ambasador Rosji w Rzymie, książę Paweł Gagarin, który sprzyjał wybitnie Polakom, relacjonując śmierć ks. Parczewskiego napisał, że przybył on do Wiecznego Miasta w listopadzie 1829 roku. W Rzymie znowuż spotkali się przyjaciele i ks. Parczewski zaczął im towarzyszyć podczas rzymskich spacerów. Tutaj ponownie jest dla nas bezcenne listy Odyńca, który ukazywał w nich te przyjacielskie relacje, a jednocześnie jaki był u nich krąg towarzyski. „Dnia 20 (grudnia 1829 r.), Niedziela. Dobrze, że rano poszedłem do kościoła, bo ledwo powróciłem około 11, mając właśnie pisać do ciebie, kiedy wszedł nasz kochany poczciwy Allan, który nas zawsze parę razy w tydzień odwiedza. Tuż za nim x. Parczewski, wracający z kościoła; tuż za nim książę Radziwiłł; tuż za nim p. Władysław Zamojski; tuż za nim Strzelecki”. Drugim razem przyjaciele z Potockim, x. Parczewskim, Strzele¬ckim, i kilku innymi zwiedzali sławne katakumby, za bramą i przy bazylice Św. Sebastiana za miastem.
Dodatkowe szczegóły dotyczące ks. Parczewskiego ujawnił syn Adama Mickiewicza Władysław (1838-1926), w swojej książce o ojcu „Żywot Adama Mickiewicza”. Chociaż znalazło się w niej kilka nieścisłości, chociażby miejsca dotyczącego znajomości poety z ks. Parczewskim. Władysław Mickiewicz napisał, że było to w Rzymie „Adam pożyczył od Gagarina Liwiusza, a na obiedzie poznał profesorów uniwersytetu rzymskiego Nibby i Lanzi, malarza Brulowa i księdza Stanisława Parczewskiego. Reprezentacja Rossyi przy Watykanie podówczas istniała tylko z tytułu spraw dotyczących kościoła katolickiego w Polsce. Gagarin mawiał żartobliwie, że się uważa jedynie za posła króla polskiego, Polaków przyciągał do siebie i chętnie ich popierał. W albumie Mickiewicza przechowała się akwarela, przedstawiająca Adama z długim cybuchem w ręku, grającego w szachy z rudym Gagarinem”.
Kolonia polska żyła łącznie, w kilku domach zbierali się i magnaci, jak: książęta Sanguszkowie, hrabiowie Alfred i Artur Potocki, książę Jerzy Czartoryski i duchowni, jak : Parczewski i Chołoniewski i artyści, jak: Stattler i Karczewski. Mickiewicz w Rzymie prowadził więc życie nic mniej ruchliwe i światowe, jak w Moskwie i Petersburgu. „Na początku lutego 1830 r. przybył do Rzymu hr. Aleksander Potocki, syn Szczęsnego, dziedzic Zofijówki, gorliwy Polak, trochę dziwak, ale pełen prostoty i ofiarności. Mickiewicz znał go z Odessy. Wczesna wiosna sprzyjała przejażdżkom i często Potocki zajeżdżał z rana powozem po Adama. Z Odyńcem, ks. Parczewskim, Strzeleckim i Potockim, zwiedził Adam katakumby św. Sebastiana”.
U Strzeleckiego Mickiewicz zastawał Garczyńskiego, Gajewskiego, Parczewskiego, Niegolewskiego, Polityłłę, Wodzickiego. Ks. Parczewski opowiadał wówczas opowiadał o dawnych polskich obyczajach.
Na Wieczór wigilijny 1829 roku zebrało się 12 osób. Oprócz gospodarzy i nas: pani Moszyńska, Jerzy Czartoryski, Strzelecki z elewem, Sztattler, ks. Zajączkowski i ks. Parczewski, którego Odyniec zapoznał z tą rodziną. Sama zaś wigilia wyglądała tak: „Uczta była całkiem po polsku. Stół był nakryty na sianie, nad nim w środku kręciła się gwiazdka z opłatków. Od dwóch zup: grzybowój i migdałowej, aż do śliżyków, grochu i pszenicy z sytą, żadnej z potraw obrzędowych nie brakło. Adam jadł wszystkie i unosił się nad niemi, jak drudzy goście nad morskimi rybami. Osób było jak raz dwanaście. Ks. Zajączkowski i Adam, comme les deux рrеiх chevaliers, którzy kiedyś skruszyli kopie, w szrankach, współubiegać się zdali w grzeczności, aby pamięć tego starcia zagładzić. Po toaście na cześć solenizanta, wzniesionym przez gospodarzy, i toaście na cześć solenizantki, wniesionym przez gości; ks. Zajączkowski wzniósł trzeci wspólny: „Adama i Ewy”, którzy też rodzice uprzejmie i wesoło spełnili!” Zaś p. Ankiewiczowa po wigilii na prośbę Mickiewicza zagrała melodię „Anioł pasterzom mówił”.
Kiedyś zaś przyjaciele byli w czasie Karnawału Rzymskiego na grobie poety Torquata Tassa, w kościele św. Onufrego, na wzgórzu Janiculum leżącym. I rozmyślali, czy dla zwłok takiego człowieka nie było miejsca w Watykanie czy Panteonie? Albo czyżby grób jego nie był wart pomnika? Odyniec rzucił wówczas pytanie, co lepiej: „czy że poeta umarł w przeddzień swojego tryumfu, czy żeby był umarł nazajutrz? Panna Henryetta, rodzice jej, Strzelecki, x. Parczewski, który był z nami, wszyscy żałowali wraz ze mną, że tej pociechy nie dożył. Jedna tylko panna Marcellina zrobiła uwagę, że pożyteczniej może dla duszy opuszczać świat w po-czuciu jego znikomości, niż w upojeniu próżności i chwały. Adam stał nachmurzony na uboczu i milczał, jakby naszych dyskusji nie słyszał. Na zapytanie dopiero samej pani hrabiny, ocknął się z zamyślenia i rzekł: „że o tym by najlepiej mógł powiedzieć sam Tasso, gdyby mu dano przemówić z za grobu.”
Dalej Odyniec opisywał, jak cieszył się Karnawałem ze Strzeleckim, Parczewskim, Karczewskim, Wodzickim i kil¬ku jeszcze nowo przybyłymi „tłoczyliśmy się jak mogąc za senatorską karetą na Kapitolu i na Corso, aby widzieć, co się dało obaczyć”. Jednak później poeta to wszystko musiał przechorować. Przychodził do niego zarówno Mickiewicz, jak i poczciwy ks. Parczewski, „który zaspokoiwszy jako wojażer pierwszą ciekawość karnawału, nie chciał się jako ksiądz poniewierać w tłumie, i właśnie gdy się wszyscy kwapili na Corso, on przychodził do mnie i czytał mi swoją powieść „Władysław Biały,” z której wprzód znaliśmy tylko wyjątki. Ma ona być we trzech tomach, a pierwszy jest już skończony. Z wyjątków tych Adam rokuje mu najświetniejsze nadzieje w zawodzie powieściopisarza. W formie i manierze jest on naśladowcą Walter Scotta, ale w psychicznym kreśleniu charakterów, w pojedynczych obrazach i scenach, nie znać w nim bynajmniej kopisty, a owszem czuje się wyraźnie, że wszystko czerpie z siebie i z przedmiotu, w który się głęboko wpatruje. A przy tym styl i język piękny, akcja żywa, dialogi naturalne i zręczne, a dowcip i humor prawdziwie polski.

O WŁOS OD ŚMIERCI MICKIEWICZA I ODYŃCA, KTÓRYCH URATOWAŁ KS. PARCZEWSKI
„Na trzeci dzień po Nowym Roku” – napisał w dniu 25 stycznia 1830 z Rzymu Odyniec, „takie było szkaradne zimno, że gdy ani worek na nogach, ani rękawiczki na rękach nie broniły ich od zmarznięcia: przypomniałem o karbonelli — (pisałem ci już kiedyś, co to jest karbonella); i wkrótce blacha napełniona żarem, stanęła na środku pokoju. Widać, że i nos także był zdrętwiał od zimna, żeśmy swędu węgli nie czuli. Ja owszem przez oszczędność cieplika, zamknąłem drzwi od drugiego pokoju. Rozkoszna aura otoczyła nas; i pogadawszy ze czcią o naszych piecach, a złorzecząc klimatowi włoskiemu, zatopiliśmy się: ja w zbrodniach, Adam w cnotach Romy; to jest, ja w czytaniu Gibbona, a on — Liwiusza. Po niejakim czasie dopiero poczułem jakąś szczegól¬niejszą senność; ale że mi się to często nad poważną książką przydarza: nie zwróciłem na to uwagi, i tylko usiłowałem przemóc Morfeusza. Z Adamem było toż samo. Aż gdy wreszcie wszelkie usiłowania okazały się daremne, zaczęliśmy obaj drzemać w najlepsze.
Nie wiem jak długo trwała ta drzemka; ale bodaj iżbyśmy się już z niej chyba aż na tamtym świecie ocknęli, gdyby szczęściem nie przyszedł do nas ks. Parczewski. Na kilkakrotne pukanie, jak mówił, nie odbierając żadnej odpowiedzi, otworzył drzwi, i krzyknął z przerażenia, poczuwszy gaz zabójczy napełniający powietrze. Głos ten obudził nas przecie; ale ja, gdy chcąc powstać, chciałem naprzód rozwiązać worek, który mi nogi krępował: poczułem że mi ręce nie służą; Adam zaś, siedzący po turecku, gdy się podniósł z kanapy, zatoczył się, jakby mu nogi pocierpły. Obaj byliśmy zupełnie jak pijani. X. Parczewski otworzył wnet oba okna; a widząc, że się nie możemy poruszać, zawołał gospodyni, i z jej pomocą wyprowadził nas za drzwi na wschody. — Nie będę opisywał symptomatów dalszych; ale były one tego rodzaju, że przestraszona gospodyni sprowadziła jakiegoś felczera, który mieszkał na naszej ulicy, a ten kazał nam zlewać głowę zimną wodą z octem, pić ru¬mianek, i położyć się do łóżka; co zresztą i bez niego musielibyśmy uczynić, bo sił do chodzenia nie było.— Poczciwy Parczewski siedział przy nas aż do wieczo-ra, i nie wprzód odszedł, ażeśmy zasnęli”. I kończy swe słowa Odyniec na ten temat, że gdyby ksiądz przyszedł o godzinę później, to zapewne zastałby ich uśpionych snem wiecznym.

PROROCZY SEN I CHOROBA KS. PARCZEWSKIEGO
Choroba Odyńca i opieka nad nim ks. Parczewskiego jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyli. Później korzystając z ciepłych wieczorów włóczyli się oni razem po Rzymie. Ostatnia ich wycieczka była do Piramidy Cestyusza i przy niej odbyła się ostatnia między nimi rozmowa, gdzie ks. Parczewski opowiedział mu swój sen z ostatniej nocy, który na Odyńcu zrobił wielkie wrażenie. Otóż ksiądz opowiedział, że śnił mu się bliski ich wspólny przyjaciel – Ludwik Spitznagel, który się za¬strzelił, chociaż mógł osiągnąć w swoim życiu wielkie sukcesy. Otóż w czasie snu ksiądz spotkał nieżyjącego Ludwika na jednej z ulic Rzymu i ten podjął się zaprowadzić go, gdzie jak mówił, już na niego czekają. Szli więc przez jakieś ciasne i kręte uliczki, aż weszli do przedsionku ciemnego gmachu. „Tutaj ukazała się nagle matka Parczewskiego, która z wielkim ża-lem i płaczem chciała go wstrzymać, aby nie szedł do środka. Ale przyjaciel pociągnął go gwałtem za sobą”, a trzask drzwi zamykających się za nimi obudził nagle ze snu księdza. Odyniec usłyszawszy ten sen zażartował i zacytował przysłowie: „Sen mara, Pan Bóg wiara”, ale na samym dziele był przerażony, gdyż sam w dzień śmierci Spitznagela miał podobny o nim proroczy sen.
I rzeczywiście, ks, Parczewski nazajutrz nagle zachorował na skutek przeziębienia po spacerze z Odyńcem. Przed swoją nagłą choroba zdążył jeszcze jemu przeczytać bardzo ciekawą swoją rozprawkę o kazaniach we Włoszech, Niemczech i w Polsce XVII wieku. Ksiądz zachorował na zapalenie płuc, do którego od dawna był skłonny i chociaż pierwsze niebezpieczeństwo minęło, to jego przyjaciele byli zaniepokojeni jego stanem zdrowia. Odwiedzali go, jak tylko mogli, najczęściej był u księdza Garczyński, który nie był zbyt towarzyski i na zabawę żałował czasu, ale chodziło o powinność albo ofiarę, do niczego nie trzeba było go namawiać.
I dalej w swoich listach Odyniec opisuje swoją troskę o stan zdrowia ks. Parczewskiego: „ – Za dni kilka czekamy przybycia Adolfa, od którego miałem list wczoraj. Ale cóż, kiedy te wszystkie pociechy zatru¬wa nam stan zdrowia Parczewskiego. Cały wieczór aż do północy przepędziliśmy onegdaj u niego”. „Garczyński czeka na mnie u siebie, aby pójść razem na wieczór do Parczewskiego, gdzie się także zejdziemy z Adamem”. „Wczoraj (Garczyński) wieczorem u Parczewskiego był ożywiony i wesół; chociaż wielce powa¬żnie o trudnych obowiązkach człowieka i obywatela rozprawiał”. „Z obiadu wprost, z połową gości, poszliśmy do Parczewskiego, i przebyliśmy tam cały wieczór. Ma się niby to lepiej. Doktor wysyła go w góry.
W dniu 30 kwietnia 1830 r. Edward Odyniec informował Juliana Korsaka: „Ksiądz Parczewski jest umierający. Onegdaj, idąc na obiad, zachodziłem jeszcze do niego i znalazłem go owszem lepiej, niżeli kiedy. Dziś albo jutro rano wybierał się do Albano na lato. Ja z Adol¬fem mieliśmy go tam przeprowadzić, a potem, jadąc, do Neapolu, zajechać do niego z Adamem. Opowiadałem mu cały program przygotowującej się fety. Dzielił szczerze moje zajęcie i żałował, że nie może być z nami. Nade wszystko chciałby był podziękować pani Ankwiczowej za tyle dowodów dobroci i troskliwości prawdziwie macierzyńskiej. Przez cały bowiem ciąg choroby przysyłała mu co dzień rosół polski, a często i delikatniejsze przysmaki ze swojej kuchni. Na przy¬szłą zimę obiecywał sobie, że będzie u nich częstszym gościem niż przedtem. W Albano miał pisać dalej swego „Władysława Białego», który ciągle myśl jego zajmował. Słowem, chorobę swoją uważał za skończoną, i ani cień złego przeczucia nie przeleciał nam obu przez głowę. Ja wczoraj przy obiedzie; w imieniu i z polecenia jego, wniosłem toast wdzięczności dla państwa Ankwiczów; przy czym szeroko mówiliśmy o nim, i ja głupi tryumfowałem, że się sen jego zło¬wieszczy nie sprawdził. Teraz nie śmiem i wstydzę się prawie wspomnieć nawet o tym obiedzie, dla tego właśnie, że był taki wesoły i miły, a tu już złe wisiało nad nami. — Po zachodzie już słońca wracaliśmy wszyscy piechotą; a ja, idąc przez Via del Orso, wbiegłem na chwilę do domu, żeby wsiąść płaszcze dla siebie i dla Adama. Aż tu mi gospodyni, z jakąś dziwną miną, podaje kartkę — na którą ledwo spojrza¬łem, przeszyło mię jak sztyletem. Na oddartym świst¬ku papieru napisano było tylko ołówkiem: „Źle ze mną, mój Edwardzie! Przyjdź zaraz jeżeli możesz”. Pismo tak było zmienione, że ledwo rękę Parczewskiego poznałem; służąca zaś co kartkę przyniosła, powiedziała naszej gospodyni, że ten pan, co ją przysłał, umiera. W pięć minut byliśmy już przy nim. W progu spotkaliśmy się z księdzem, który na własne wezwanie chorego, wyspowiadał go już przed przyjściem naszym i Świętym Sakramentami opatrzył. Powiedział nam, że nie ma nadziei.
O piątej po południu, bez żadnej widocznej przyczyny, prócz chyba, że wprzód nieco pakował swój tłumok do drogi, krew nagle rzuciła mu się ustami, a doktor Pasąualini powiada, że mu znać pękło w piersiach jakieś krwiste naczynie, i że krew płuca zalewa. Leżał blady jak ściana, chu¬stkę trzymając na ustach. Skoro nas ujrzał wchodzących, poruszył z lekka głową i rękę ku nam wyciągnął. Doktor zabronił mu słowa przemówić; ale samo jego spojrzenie było wymowniejsze niż słowa. Śmierć zda się zajrzała mi w duszę— i wszyscy byliśmy jak rażeni piorunem, który z pogodnego nieba uderzył. Po takim dniu, taki wieczór! Adolf, ja i Niegolewski zostaliśmy na noc przy chorym. Adama wyprawiliśmy gwałtem. Garczyński poszedł za mnie nocować z nim razem. Zluzowali nas dziś rano o szóstej; a teraz my z Adolfem przyszliśmy tutaj przespać się z godzinkę. Bo i Adolf biedny tak słaby, że choć sam zapomina o sobie, mnie, patrząc na niego, strach bierze. Ach! Strach o wszystkich, co żyją i których się kocha! Ledwo widzę co piszę; ale chciałem napisać koniecznie.
Dnia 1 maja — wieczorem. Skończył już swoje cierpienia. Skonał dzisiaj o pierwszej w nocy. Cały dzień wczoraj przebyliśmy przy nim. Dnia tego nie zapomnę nigdy. Pierwszy był taki w życiu moim; Boże daj, żeby i ostatni! Od rana, w skutek lekarstwa, krwotok ustał, ale pozostało duszenie i brak oddechu. Mógł przecież i chciał mówić, chociaż my mu wzbraniali. Ale powiedział: „Pozwólcie! Mnie już nic nie zaszkodzi; a toż moje ostatnie słowa!”—Nie mówił wszakże ciągle, ale znać było, że myśl pracowała, i rezultat jej chciał wypowie-dzieć. Najzupełniejszą bowiem przytomność do ostatniej chwili zachował. Dyktował mi co miałem napi¬sać do matki, odsyłając jej, za pośrednictwem ambasady, pozostałe rzeczy, książki i rękopisy. Łzy nie raz przy tym przerwały mu mowę. A była to jedyna chwila rozrzewnienia. Obraz boleści matki był widać najboleśniejszym dla niego. O sobie mówił poważnie i spokojnie. „Żal mi umierać, wyznaję, ale się nie boję. Ten sam Bóg jest tam, co i tutaj. Jak mię prowadził tutaj, ufam że i tam będzie. Bez woli Jego, wiem że się nic nie dzieje, a miłosierdzie Jego bez granic”. — Po razy kilka powracał do tego, że najbardziej sobie wyrzuca, iż więcej myślał o sławie u świata, niż o udoskonaleniu i zbawieniu duszy. „A teraz widzę jasno jak na dłoni, rzekł, że to jest jedyny prawdziwy cel naszego życia, a wszystko reszta vanitas vanitatum” — Nie taił wszakże, że i w tej nawet chwili smutno mu jest pomyśleć: „że śladu nawet po nim nie zostanie”—„Ale Bóg widział—dodał z uczuciem—że chciałem, wedle sił moich, służyć szczerze Jemu i Ojczyźnie. Bóg nie dopuścił—wola Jego święta! Wy przynajmniej zmówcie za mnie pacierz po polsku!”— I w słowach tych czuć było jakby odcień goryczy. — Gdy zaś nas płaczących zobaczył, wyciągnął ku nam rękę, i bardzo uroczystym, poważnym tonem rzekł: „Nie płaczcie! Życie dla mnie nie było rozkoszą. — Proście tylko, żebym już prędzej skończył te męczarnie. Prędzej czy później, przyjdziecie tam wszyscy.” – To były ostatnie słowa, które do wszystkich w ogól¬ności przemówił. Ale przed tem rozmawiał po kolei z każdym, i dziękował za dowody przyjaźni. Mówiąc ze mną, przypomniał swój sen o Ludwiku, i zacyto¬wał epigraf z Dziadów: „Są rzeczy na ziemi i na Nie¬bie, o których ani śniło się naszym filozofom» — W ogólności we wszystkim, co w tym dniu powiedział, było tyle uczucia, prawdy, namaszczenia, że daj Boże tylko pamiętać i umieć z tego korzystać, żeby zasłużyć na takie skonanie! — Skonał tak lekko, że aniśmy spostrzegli. Pożegnawszy się niejako z nami, zamknął oczy i odwrócił się jakby chciał zasnąć. Nie spał jednak, i z ruchu ust widać było, że musiał modlić się w myśli. Kapłan, który go spowiadał, odwiedził go z rana i powrócił raz jeszcze wieczorem. Z nim ostatnim rozmawiał może jaki kwadrans po cichu; po czym tak się uspokoił, iż pewni będąc że zasnął, odeszliśmy wszyscy od łóżka i siedzieli koło stolika, zbliżając się wtedy tylko gdy się poruszył lub jęknął, dla podania mu lekarstwa albo napoju. Stan taki trwał cały wieczór. Duszenie i brak oddechu przychodziły paroxyzmami, ale bólów przy tym nie było. Dopiero około północy paroxyzm był dłuższy i cięższy, ale się znów uspokoił. Na koniec około pierwszej, słyszymy jakby długie, głębokie westchnienie. Przybiegamy — już go nie było. — Pomódlcież się i wy za niego po polsku! Bo nie jest to tylko strata dla przyjaciół, ale istotna dla kraju i dla literatury naszej.

ŚMIERĆ KC. PARCZEWSKIEGO W RZYMIE
Kiedy Parczewski zmarł, Odyniec w rozmowie z Mickiewiczem przypomniał sen o Ludwiku z mottem Szekspira, które Mickiewicz umieścił w Części II swoich Dziadów: Hakespeare «Są dziwy w niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom”. Słowa te wypowiada Hamlet w momencie, kiedy ukazał mu się duch zamordowanego ojca.
Według rosyjskiego ambasadora w Rzymie, księcia Gagarina, ks. Parczewski umarł z powodu bolesnej i poważnej choroby. Ta tragedia nastąpiła nagle, młody kapłan umarł na gruźlicę 1 maja 1830 roku.
W tym dniu Mickiewicz przebywał u pewnego hrabi S. w Rzymie, który go zaprosił. Wtem nadbiegł posłaniec z listem do niego w którym napisano, że stan zdrowia ks. Parczewskiego znacznie się pogorszył, tak że krew wyrzucał ustami. „Hrabia i Adam pośpieszyli czym prędzej do chorego. Wszystkim, serca ścisnęły się żałośnie, młody bowiem kapłan powszechnie był kochany. Chory umarł w trzy dni potem. Śmierć ta opóźniła wyjazd rodziny S.. Zatrzymano się dla pogrzebu. Pochowano zmarłego w sklepieniach kościoła San Stanislao dei Polachi; widać tam dotąd kamień z napisem: Ksiądz Parczewski uczeń teologii. Przyjaciele, ziomkowie, pochowali go 3-go Maja 1830 roku. Napis ułożył Adam.
„ 29 kwietnia – pisał w swojej książce syn Mickiewicza – Władysław, krew uderzyła mu do płuc, czując się blisko końca podyktował swą ostatnią wolę. W tym testamencie pisanym ręką Juliana Karczewskiego, dnia 29-go kwietnia 1830 r., a który się między papierami Adama przechował, chory, po przekazaniu majątku siostrze swojej Zofii, dodawał: „Rękopisma powierzam Edwardowi Odyńcowi i Adamowi Mickiewiczowi i po zdjęciu z nich kopii, oryginał matce mojej ma być przesłany. To rozporządzenie dyktowałem w obecności Antoniego Strzeleckiego, Juliana Karczewskiego, Franciszka Tanhauzera, Apolinarego Gajewskiego.” Parczewski skonał 1-go Maja.
Mickiewicz chciał dołożyć wszelkich starań, aby pochować ks. Parczewskiego w kościele św. Stanisława w Rzymie. Zapis, który wówczas zrobił Wojciech Stattler, będący jednym z rzymskich przyjaciół Mickiewicza, pokazuje, jak bardzo cenił poeta samego księdza: „Za pobytu Mickiewicza w Rzymie, umarł tam ksiądz Parczewski, którego Adam bardzo kochał, i literackie zdolności wysoko cenił; nazywał go nawet najlepszym z pisarzy historycznych romansów. Przyjaciele zeszli się do ułożenia grobowego napisu; Adam trzymał pióro. Garczyński, Ankwicz, Gajewski itd. dyktowali słowa — ale Mickiewicz wciąż mazał, przerywał i pytał: „a cóż byście napisali Kościuszce, a co temu lub owemu? I w końcu ułożył proste i poważne słowa, które dotąd czytać można w kościele św. Stanisława w Rzymie. (W imię, Ojca i Syna i Ducha ś. — Stanisław Parczewski — ś. teologji Doktor — urodził się w Litwie r… umarł w Rzymie 1829 — pochowany d. 3. Maja — ziomkowici —ten kamień położyli — przyjaciele.)
Władysław Mickiewicz tak to z kolei opisał: ,,Trzeba było, opowiada Stattler, ułożyć napis na kamień grobowy. Podałem mu (Mickiewiczowi) pióro. Napisał:
W imię Ojca i Syna i Ducha św.
Stanisław ks. Parczewski
ur. się na Litwie. Umarł w Rzymie 1830 r.
Pochowany d. 3 Maja
Ziomkowi
Ten kamień położyli
Przyjaciele.
„Nie od razu jednak ulał się ten napis. Pierwszy wiersz dopisanym był w końcu ręką Strzeleckiego, na który zgodzono się dla nadania napisowi ducha chrześcijańskiego; zaś po napisaniu wiersza drugiego i trzeciego, pan Adam zmuszonym był zatrzymać się, bo Garczyński prosiłby nie pominąć daty 3-go Maja, daty historycznej, narodowej pod którą Bóg dozwolił Parczewskiemu umrzeć.” Pan Adam napisał ją. Lecz gdy przyszło powiedzieć: „Ziomkowi ten kamień położyli przyjaciele” naraz ozwało się kilka głosów: „Przyjaciele!” A inni wołali: „Przyjaciele zmarłego”. Pan Adam napisał pierwszy wyraz, a przemazawszy napisał drugi, który również przemazał i zapytał: „Czy wam koniecznie idzie o to, by obok wspomnienia nieboszczyka było i o was wspomnienie? „Nie idzie o nasze imiona odrzekli, „ale o narodowość tych co ten kamień położyli. Pan Adam zawsze powolny dla pana Edwarda, napisał według jego chęci ; lecz znowu przekreśliwszy, tę samą myśl wyraził w swój sposób:
Ziomkowi
Ten kamień położyli
Przyjaciele.

W dniu 2 maja Mickiewicz napisał po włosku list do ambasady rosyjskiej w Rzymie, która „opiekowała” się kościołem św. Stanisława przejętym po III rozbiorze Polski. Podpisał swój list rosyjskim tytułem: „Rosyjski urzędnik XII klasy”.
„Podpisany oświadcza, że ks. Stanisław Parczewski nie mogąc sporządzić testamentu w sposób przepisany, niemniej wielokrotnie oświadczał ustnie w obecności podpisanych Polaków pragnienie swe i wyraził ostatnią swoją wolę, by go pochowano w narodowym kościele Świętego Stanisława w Rzymie. Za zgodność powyższego
Dan w Rzymie, 2 maja 1830
Adam Mickiewicz urzędnik rosyjski XII klasy
Antoni Edward Odyniec, pierwszy świadek
Antoni Strzelecki, drugi świadek
Adolf Januszkiewicz, trzeci świadek”.

Pochować przyjaciela w polskim kościele w Rzymie, który umarł w wieku 27 lat, jak się do niedawna wydawało, miało być inicjatywą Adama Mickiewicza. Oczywiście, wszyscy rzymscy przyjaciele ks. Parczewskiego, mieli po cichu nadzieję, że książę Gagarin, rosyjski ambasador, zgodzi się na tak wyjątkowy pochówek młodego kapłana.
Nie znali oni jednak całej opisanej wyżej historii i tego, że sam cesarz rosyjski Mikołaj I osobiście udzielił kapłanowi zezwolenia na wyjazd na zagraniczne studia.
A co by było, jeśli Mickiewicz znałby tę całą historię? Czy zaliczałby dalej księdza do grona swych najbliższych przyjaciół? Czy kariera młodego księdza nie była by dla niego symbolem znienawidzonej władzy carskiej, z którą poeta walczył przez swoją literacką twórczość. Czy gdyby poeta wiedział, że Nikołaj Nowosilcow, kurator wileńskiego okręgu szkolnego i powiernik Uniwersytetu Wileńskiego zezwolił ks. Parczewskiemu na studia za granicą, a jego samego osadził w więzieniu? Czy Mickiewicz, który z powodu swojej nielojalności carskiej władzy musiał zostawić Ojczyznę i uciekać za granicę, darzyłby przyjaznym uczuciem carskiego protegowanego? Nie wiemy i nie będziemy już wiedzieć o tym!

Z listu Edwarda Odyńca z 30 kwietnia 1830 r. możemy się dowiedzieć, że w ks. Parczewskim przed śmiercią nastąpiła radykalna zmiana, może być zrozumiał błędy jakie popełnił wcześniej jego wuj – abp. Stanisław Siestrzeńcewicz-Bohusz i pod wpływem swych przyjaciół zaczął inaczej widzieć sprawy Kościoła i Polski. I zapewne tak było!

Ambasador Gagarin natychmiast, to jest jeszcze 1 maja 1830 r. po otrzymaniu wiadomości o śmierci kapłana, zadecydował o jego pochówku w rzymskim kościele św. Stanisława. Świadczy o tym list z 2 maja wysłany przez ambasadora do ks. Sertori, rektora kościoła św. Stanisława. Jest datowany dniem 1 maja 1830 r. , przy czym ambasador dołączył do swojego listu także list Mickiewicza i jego przyjaciół z dnia 2 maja. Niezależnie więc od listu Mickiewicza, ksiądz Parczewski i tak zostałby pochowany w tym kościele.

Edward Odyniec w następujących słowach opisał swój stan ducha i to co dotyczyło pogrzebu ks. Parczewskiego:
„Dnia 3 maja, godz. 2 po południu. Powracam wprost z pogrzebu, a tak mi jakoś smutno, ciężko, okropnie, że sam sobie wytłumaczyć tego nie umiem. Nie jest to bowiem prosty żal czy smutek; ale jakby grobowy kamień jakiś spadł na mnie i tłoczy mię swoim ciężarem. Lubiłem go już ciż szczerze i serdecznie; ale jak wielu innych. Nie był on przecież dla mnie żadną taką podporą w życiu, bez której bym obejść się nie mógł. Śmierci tak spokojnej, tak pięknej, tak pełnej wiary i nadziei, zazdrościłby raczej, niż płakać. Wszystko to mówię sam sobie, i czułem nawet w pierwszych chwilach wrażenia. Potem zajęcia się około pogrzebu i spełnienie ostatniej woli zmarłego, trzymały mię w ciągłem roztargnieniu, tak, że czasu na smutek nie było. Wczoraj dopiero, gdy go już złożono do trumny, ja zostawszy sam jeden w pokoju, przykląkłem przy niej ażeby zmówić pacierz, i wpatruję się w tę twarz tak pełną łagodności i pokoju, i prawie uśmiechniętą, doznałem owszem naprzód jakby jakiejś duchownej pociechy, i z tym uczuciem powstając, pocałowałem go w czoło. W tej chwili dziwna zmiana zrobiła się we mnie. Chłód tego czoła przeszył mię na wskroś jak zimnym żelazem, a wszystkie zda się uczucia i myśli zwarzyły się jak kwiaty od mrozu. Rzekłbym, że powiew śmierci powionął na duszę i życie jednym razem zakrzepło. Stan ten osobliwszy trwa dotąd, i rady z nim dać so¬bie nie mogę. Ufam przecież, że to tak długo nie bę¬dzie. Ale w tej chwili wybacz, że ci o tym piszę; bo mówić żywym głosem wstydzę się i nie śmiem nikomu, a może lżej mi będzie gdy powiem. Od chwili nawet tego pocałunku, nie śmiem pocałować Adama, ani nikogo z tych, których kocham; i choć byłem dziś rano w kościele, i wobec katafalku sam jakby wiatyk przyjąłem, boję się jakoś, żeby tego poczucia śmierci, które wyraźnie tchnie we mnie, w kogo drugiego nie przelać. Gdyby był umarł w ciągu swojej choroby – byłem na to przygotowany, i wrażenie zapewne nie byłoby takie. Ale tak niespodziewanie, tak nagle! i to w dniu tak wesołym, tak miłym! i to jakby na zakończenie pobytu w Rzymie, który był dla mnie najważniejszą może epoką w życiu pod wzglę-dem odmian wewnętrznych! Nie jestże to znak jaki, przepowiednia, symbol, że i samo to życie przed końcem będzie musiało przez coś podobnego przechodzić? Wióra ja i mówię sam sobie, że to jest głupstwo, fantazja, ma¬rzenie, i że najlepiej przyszłość Panu Bogu zostawić. Ale cóżem ja winien, że mi to gwałtem ciśnie się do głowy? A ty przecież nie weźmiesz mi za złe, że dzieląc zawsze z tobą tyle miłych wrażeń, tą razem i smutne podzielam. Obecni mają dosyć na swoim, abym im jeszcze moje urojenia narzucał. Adam zwłaszcza tak jest smutny i przywalony, że samby raczej potrzebo¬wał pociechy, której ja mu, niestety, udzielić nie mogę. Państwo Ankwiczowie wyjeżdżają jutro rano, a wyjechaliby już onegdaj, gdyby nie ta śmierć Parczewskiego i chęć oddania mu ostatniej posługi.
Wczoraj o piątej po południu przenieśliśmy go z jego mieszkania do polskiego kościołka św. Stanisława (ai Polacchi), który dla tego nazywa się polskim, że go kar¬dynał Hozjusz umyślnie dla pielgrzymów polskich, wraz z należącym doń hospitium, fundował. Kościołek ten zostaje tu dzisiaj pod rozporządzeniem ambasady, i książę Gagaryn tak był dobry, że pozwolił na złożenie w nim w sklepie zwłok Parczewskiego, jako kapłana. Prócz kilkunastu księży z parafii, w której mieszkał, i kilku nieznajomych kapników, z twarzą zakrytą kapturem, my tylko sami Polacy postępowaliśmy za trumną, którą nieśli słudzy kościelni. Mnie ciągle stała w myśli ostatnia nasza przechadzka i rozmowa przy kolumnie Cestyusza o smutnym losie umierających na cudzej ziemi. Dzisiaj, po odśpiewaniu egzekwii i po Mszy, którą celebrował sędziwy ks. Brzozowski, spuszczono go w oczach naszych do grobu przed wielkim ołtarzem, gdzie się już wiele trumien polskich znajduje. Złożyliśmy się wszyscy na mar¬murową tablicę, której napis ułożyć ma Adam. Oby mu była lżejszą, niż mnie moje obecne wrażenie!
Przeżywając bardzo silnie śmierć ks. Parczewskiego Edward Odyniec napisał o tym wiersz. Powstanie i jego historię opisał sam poeta: „ Dnia 5 maja (1830). Wyszedłem (z pogrzebu) jak odrodzony; i chociaż zaraz na progu Parczewski wrócił mi na myśl, wrażenie było już inne. Zamiast żalu i apatii poprzedniej, przyszła mi raptem ochota oddać hołd jego pamięci, rzucić kwiat na świeżą mogiłę, to jest, mówiąc po prostu, napisać wiersz na śmierć jego. I ta myśl tak mną owładała, że nim doszedłem do domu, pierwsza część była prawie ułożona in brutto, a gdy Adam wrócił ze Storty, druga już była gotowa na netto. Przepiszę ci je tu obie, bo na trzecią, jak mi się zdaje, czasu już przed wyjazdem nie będzie. Zresztą ma być w niej tylko wierny obraz chwili ostatniej…(Na śmierć S. Stanisława Parczewskiego).
Co jeszcze można powiedzieć o przywiązaniu Mickiewicza do ks. Parczewskiego? Wielce jest wymowny także fakt, że śmierć kapłana zmusiła poetę do zmiany planów: „Zaplanował swój wyjazd na 1 maja, kiedy to odbyła się również trzydniowa wycieczka do Subiaco w Abruzji. Śmierć jednak ks. Parczewskiego, który cieszył się dużym prestiżem wśród Polaków mieszkających w Rzymie, odroczył datę wyjazdu na kilka dni. (…)
Mickiewicz także później pamiętał o tym, aby odwiedzać mogiłę ks. Parczewskiego, i tak w dniu 30 czerwca 1830 roku zwiedzał z przyjaciółmi Rzym, Kapitoli i Colosseum. Między jedną a drugą przechadzką był na grobie ks. Parczewskiego, a 1 lipca udał się do Szwajcarii razem z Odyńcem”.

Marmurowa płyta z napisem upamiętniająca nagrobek ks. Stanisława Parczewskiego, który ufundowali jego rzymscy przyjaciele, z pierwszym tekstem została następnie nieznacznie przez Mickiewicza poprawiona i do dnia dzisiejszego nadal znajduje się w podłodze po lewej stronie nawy świątyni przed balustradą bokowego ołtarza.

W. IMIE. OJCA. I SYNA I DUCHA SWIĘTEGO
STANISŁAW. X. PARCZEWSKI.
S. TEOLOGII. DOKTOR
VRODZ.W LITWIE. 1803. R. I. MARCA.
W. RZYMIE 1830. I. MAJA. †
POCHOWANY. DNIA. 3. MAJA.
ZIOMKOWI
TEN KAMIEŃ. POŁOŻYLI
PRZYJACIELE.

W Polsce, podobnie jak w Rosji, historia ta związana z ks. Stanisławem Parczewskim nie jest znana, a literaccy krytycy życia Mickiewicza nie mieli w tym wypadku też wiele do powiedzenia. I dopiero petersburskie archiwa pozwoliły nam w pełni wyjaśnić jeszcze jeden fakt związany z życiem naszego wieszcza narodowego.
Aby choć trochę zrozumieć tajemnicę tak niezwykłej przyjaźni między Mickiewiczem, Odyńcem, a ks. Parczewskim musimy koniecznie przeczytać wiersz „Na śmierć x. Stanisława Parczewskiego. Gdy te pełne wzruszenia słowa poety się czyta, to w rzeczywistości wzrusza się serce z powodu ich wszystkich niedoli i wielkiej krzywdy, które dotknęły polskich emigrantów z powodu carskiego reżimu. Chociaż ks. Parczewski nie był w tym cale w poszkodowany, ale musiał umiejętnie skrywać swoją przeszłość przed przyjaciółmi.
Z drugiej zaś strony, jeśli była to prawdziwa przyjaźń, to ks. Parczewski musiałby ją ukrywać z kolei przed carskim urzędnikami, gdyż straciłby wszystko, w tym reputację księdza, który jest lojalny w stosunku do carskiego samodzierżawia. Z kolei zaś każda prośba Mickiewicza do carskiego urzędnika odnośnie ks. Parczewskiego za jego jeszcze życia, byłaby bardzo dla niego niebezpieczna. Skazywałby go na szykany i przekreślałaby jego dalszą karierę. Czyż w tym przypadku nie można by mówić o jakimś klasycznym rozdwojeniu jaźni, spowodowanej okupacyjną polityką.
Jednak największą zasługą ks. Stanisława Parczewskiego z Petersburga było to, że w 1830 roku uratował od niechybnej śmierci naszego wieszcza narodowego, darując mu jeszcze kilkadziesiąt lat życia. Czyż nie było to Miłosierdzie Boże nad Polskim Narodem?
Dlatego też myślę, że obok epitafium na mogile ks, Parczewskiego w kościele św. Stanisława w Rzymie powinno się znaleźć dopełnienie: „Ksiądz, który uratował w 1830 roku od niechybnej śmierci wieszcza narodowego – Adama Mickiewicza”, aby wielu polskich pielgrzymów wiedziało od razu, jak wielką zasługę ma ten, po którego grobie stąpają. I być może, ks. Parczewski tylko dla tego się i urodził.

I na koniec jeszcze jedno pytanie, gdzie dzisiaj można znaleźć niedokończoną powieść ks. Parczewskiego „Władysław Biały”, aby można było ją wydać drukiem?

© Ks. Krzysztof Pożarski, proboszcz parafii św. Stanisława w Sankt Petersburgu, 25.08.2019
Wszytkich zainteresowanych publikacją (w której są przypisy) proszę o list na e-mial: ststanislas@list.ru

Edward Odyniec
NA ŚMIERĆ X. STANISŁAWA PARCZEWSKIEGO,
ZMARŁEGO W RZYMIE, W MAJU 1830 ROKU.
I.
Dawnoż to było, o! mój przyjacielu!
Gdym twój rówiennik w młodości i zdrowiu,
Gdym twój towarzysz przechadzek bez celu,
Gdy ten sam jeszcze księżyc był na nowiu,
Błądziłem z tobą nad Tybru brzegami? —
Noc była jasna, cicha, i wesoła,
Niebo, jak zajrzeć, błyszczało gwiazdami,
Prócz kroków naszych — milczenie dokoła.

Pełni tajemnéj, uroczéj radości,
Przy Cestyusza staliśmy kolumnie.
Wspomnienia kraju i wspólnej przeszłości
Do ust i myśli cisnęły się tłumnie.
Wtenczas ty, pomnę, patrząc na mogiły,
Wkrąg przed oczyma leżące naszemi,
Które w swém łonie na wieki pokryły
Pielgrzymów obcéj, oddalonej ziemi:[1]
„O! biedni oni: — rzekłeś — każdy pewnie,
„Jak my, do kraju tęsknił lub się śpieszył:
„Każdy miał kogoś, co go kochał rzewnie,
„Nadzieją jego powrotu się cieszył! —
„Ciężko im, ciężko było przed skonaniem,
„Bez pożegnania, bez błogosławieństwa!
„Nikt słodkiém słowem, nikt czułém staraniem
„Nie ulżył bolów, nie pokrzepił męztwa,
„Nikt nie wyleje łzy nad ich mogiłą! —
„My obcy tylko — nie po nich się smucim.
„Kto wié, co komu Niebo przeznaczyło:
„Litwa daleko — kto zgadnie, czy wrócim? —
„Śnił mi się wczoraj przyjaciel umarły,
„Wiódł mię za sobą do ciemnego gmachu:
„Widziałem matkę we łzach i przestrachu,
„Chciała mię wstrzymać — wtém się drzwi zawarły.“ —

Śmiejąc się, pomnę, jam twój sen tłómaczył,
Bo ach! czyż mogłem przewidzieć w te chwilę,
By ten sam jeszcze księżyc mnie obaczył,
Mnie — klęczącego na twojéj mogile? —

II.
Boże! któż celów woli Twéj dociecze,
Kto pojmie drogi Twego przeznaczenia:
Gdy wielkie, piękne zamiary człowiecze,
Gdy gieniuszu wyższego natchnienia,
Jak kwiaty wyższych światów, na tym świecie
Tak często w płonnym opadają kwiecie? —

Ach! jam znał tajnie duszy jego! — cała
Była miłością Boga, kraju, cnoty:
Jam wiedział cele, do których myśl śmiała
Swe nieugięte kierowała loty.
Jam widział skarby jego wyobraźni,
I nauk, pracą zebranych wytrwałą: —
Niestety! czemuż głos tylko przyjaźni
Ma być ich całą rękojmią i chwałą? —

Kilka lat jeszcze — a jużby twe chęci,
Stawszy się czynem, służyły ojczyźnie;
Kilka lat jeszcze — a ziomków pamięci
Imieby twoje zostało w spuściznie! —

U stóp ołtarzy stałeś już gotowy,
W albie Pokory, w stule Poświęcenia,
By śladem Skargi, mówca złoto–słowy,
Lud swój z miłością wołać do zbawienia.
I wyobraźni pochodnię iskrzystą
Wstrząsłszy nad dziejów przeszłością ojczystą,
Jużeś był poczuł ową ducha dzielność,
Co przeszłość słowem wskrzesza w nieśmiertelność.

O! wieleś wróżył krajowi i sobie!
Ale inaczéj rozrządziły Nieba. —
I cóż nam dzisiaj zostało po tobie?
Ach! przykład chyba, jak umierać trzeba.

III.
Pomnę, gdy konał: — północ bliska była,
Wkoło nas ziomków bratnie grono stało.
Mdłe światło lampy, co się w izbie tliła,
Śród cieniów naszych na twarz mu padało.

Twarz miał spokojną: — wiedział, że umierał,
W piersiach już coraz brakło mu oddechu;
Przecież spokojnie na wszystkich spozierał,
I blade usta silił do uśmiechu.

Ujrzał łzy nasze — i wyciągnął rękę.
„Nie płaczcie! gorzko było mi na świecie.
„Proście, bym tylko rychléj skończył mękę! —
„Prędzéj czy późniéj — i wy tam przyjdziecie.

„Żal mi umierać — ale się nie boję.
„Marzyłem tyle o szczęściu, o sławie! —
„A dziś tak nędznie kończę tu dni moje,
„Śladu po sobie nawet nie zostawię!

„Lecz chęci moje widział Bóg na Niebie,
„Chciałem był służyć Jemu i krajowi. —
„Niech choć z was każdy, na moim pogrzebie,
„Po polsku za mnie jeden pacierz zmówi!“ —

Z gorzkiém wzruszeniem rzekł słowa ostatnie,
I oczy jego zalały się łzami.
Skinął nam ręką pożegnanie bratnie,
I nic już więcéj nie rozmawiał z nami.

Odwrócił głowę, i zamknął powieki —
Lecz widać było z ust lekkiego ruchu,
Że myśl, ostatnią, nim zgasła na wieki, —
Wzniósł ku wieczności, i modlił, się w duchu.

Z uszanowaniem poszliśmy na stronę —
Wtém zegar północ po mieście uderzył.
Słyszym westchnienie ciężkie, przytłumione —
Biegniem do łoża — nieszczęsny już nie żył!

Czy go modlitwa tak uspokoiła,
Czy śmierć tak lekko skończyła cierpienia,
Że twarz tak słodka, tak spokojna była,
Jak gdyby tylko spał snem ozdrowienia! —

Cześć nas obeszła: — jak staliśmy wkoło,
Z krzyżem na piersiach, skronieśmy schylili.
Potém zasłonę rzuciwszy na czoło,
Raz piérwszy jego samym zostawili.

—Ziomku! gdy będziesz śród Rzymian stolicy,
A wspomnisz sobie tę powieść żałoby:
Tam, w Stanisława Świętego kaplicy,
Gdzie gości polskich znajdują się groby,

Znajdziesz grób jego: — na bryle kamienia
Wyryte imię. — Pomyśl o nicości;
Nauki, chwały, zdrowia i młodości.
I zmów po polsku Troje Pozdrowienia.
1830, w Rzymie.

Denis Szczegłówhttp://degl.ru/
Fotograf gazety, administrator strony, autor instagramu

Więcej od tego autora

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here

Powiązane

Podcast "Z Polską na Ty"spot_img

Ostatnie wpisy

Rok 2022 – rok polskiego romantyzmu

Romantyzm to szeroki nurt w kulturze, który dał nazwę epoce w historii sztuki i historii literatury trwającej od lat 90. XVIII wieku do lat...

BABCIU, DZIADKU, coś wam dam

BABCIU, DZIADKU, coś wam damJedno serce które mam.A w tym sercu same róże,ŻYJCIE NAM STO LAT, a nawet dłużej!21 i 22 stycznia w Polsce...

Bez względu na porę roku

"Bez względu na porę roku, dnia i stan pogody – stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie i udam się w góry celem niesienia pomocy...

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na newsletter Gazety Petersburskiej